poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział I

W końcu pierwszy rozdział! Miłego czytania! Mamy nadzieję, że się spodoba. :)  

   Stałam przed budynkiem Grimmauld Place całkowicie w bezruchu. Myśli buzowały mi w głowie i jedno co chciałam teraz zrobić, to uciec jak najdalej stąd. Odkąd dowiedziałam się o moim mniemanym ojcu, prawie bez przerwy wyobrażałam sobie nasze spotkanie. On mieszka w przytulnym, obrośniętym bluszczem domku na przedmieściach Londynu, ma wielkiego, przyjaznego psa, a gdy mu mówię, że jestem jego córką przytula mnie i mówi: Wszystko będzie dobrze. Ale to wszystko wyglądało całkiem inaczej. Nie mieszkał wcale na przedmieściach w malutkim, pięknym domku. Jego dom stał w cichej uliczce niedaleko centrum. Budynek, w którym znajdowało się jego mieszkanie, był po prostu szkaradny. Zniszczała, stara elewacja w niczym nie różniła się od innych budynków, była równie obskurna, co większość okolicy. Przed drzwiami numeru 13 leżały worki pełne śmieci, z których wysypywały się puszki po napojach i pudełka po pizzy z niedojedzonymi kawałkami. Ze wszystkich okien zlatywała łuszcząca się biała farba, a na jednym nawet namalowano sprayem tekst z wulgarnymi słowami, aby trzymać się z daleka. Niektóre pobliskie latarnie w ogóle nie świeciły, przez co uliczka stawała się dziwnie mroczna.
   Wzięłam głęboki wdech, aby uspokoić szybkie bicie serca i jeszcze raz przesunęłam wzrokiem po oknach, zastanawiając się, które może być Jego. Czułam, że siwowłosy staruszek, stojąc obok mnie, przygląda mi się z uwagą. Jego wzrok był tak przenikliwy, że można by było pomyśleć, iż ma rentgen w oczach. Wlepiłam wzrok w jeden punkt modląc się w duchu, aby w końcu przestał się tak patrzeć. Wtedy wsunął rękę pod pelerynę i wyciągnął z niej małe srebrne urządzenie. Uniósł wyżej rękę i kliknął srebrnym przedmiotem. Wtem jedna zapalona latarnia zgasła, a kula światła z latarni pomknęła ku srebrnemu urządzeniu i schowała się w nim. Profesor Dumbledore - bo tak właśnie się nazywał - pstrykał tak jeszcze sześć razy. Gdy ostatnia latarnia zgasła, w uliczce zrobiło się bardzo ciemno. Gdyby teraz ktoś wyjrzał przez okno, nic by nie widział. Dumbledore schował wygaszacz za pazuchę i w zamian wyciągnął małą karteczkę. Podsunął mi ją pod nos, a gdy spojrzałam na niego z pytającą miną, wyjaśnił:
- Dla bezpieczeństwa.
Na skrawku pergaminu widniały ciasno napisane słowa, które ledwo odczytałam w ciemnościach:

Grimmauld Place 12

   Przeczytałam to dwa razy, zanim podniosłam wzrok i zaczęłam szukać numeru dwunastego. Ale nigdzie go nie było. Był numer jedenasty, trzynasty, ale dwunastego nie było. Upewniłam się jeszcze raz, że na pergaminie napisane jest dwanaście. Ale jak dwunastki nie było, tak nie było. Dumbledore zabrał mi sprzed nosa pergamin i podpalił go końcem różdżki. Obserwowałam jak malutkie kawałeczki spadają wirem w dół i zamieniają się w popiół.
   Mama tak zrobiła z jednym listem przed zaginięciem... pomyślałam. Spytałam wtedy czy wszystko w porządku, odpowiedziała, że tak. A na drugi dzień już jej nie było... Po chwili zdałam sobie sprawę, że do oczu napływają mi powoli łzy. Natychmiast się wyprostowałam, zamrugałam kilka razy powiekami i wzięłam głęboki oddech. Nie chciałam się rozpłakać tuż przed pierwszym spotkaniem z ojcem. Weź się w garść, nakazałam sobie w duchu.
   - Powtórz w myślach to co przeczytałaś - powiedział cicho Dumbledore.
   Gdy pomyślałam, w tym samym momencie coś zatrzeszczało w okolicach okien numeru jedenastego. Szybko poderwałam głowę i wpatrzyłam się w drzwi, które ledwo trzymały się na zawiasach. Nagle - po prostu znikąd - pojawiły się poobtłukiwane okiennice, brudne ściany i wysłużone drzwi. Jakby pomiędzy domami rozdął się nowy dom. A więc On tutaj mieszka...
   - Życzę powodzenia...
   - Czyli pan ze mną nie idzie? - zapytałam lekko przerażona.
   - Nie, musisz mu sama o wszystkim powiedzieć. Ja tylko bym przeszkadzał - odpowiedział spokojnie z łagodnym uśmiechem na twarzy, który prawdopodobnie miał mi dodać otuchy. 
   - Ale... - zaczęłam.
   - Lepiej już idź. Ja mam jeszcze wiele spraw do załatwienia. 
Chciałam jeszcze coś dodać, ale po chwili namysłu zrezygnowałam z tego, wiedząc, że i tak nie wejdzie tam ze mną. 
   Wziąwszy głęboki wdech, skierowałam się na trzęsących nogach na kamienny ganek ku drzwiom. Szczerze mówiąc, bałam się. Bałam się tego jak On zareaguje, że mnie wyrzuci i nie będzie chciał mnie więcej widzieć. Zrezygnowałam z pukania po prostu nacisnęłam klamkę, na której palcami wyczułam jakiś kształ i weszłam powoli do środka. Zanim zamknęłam za sobą drzwi, obejrzałam się przez ramię, profesora Dumbledore'a już nie było, a latarnie świeciły, jak wcześniej. 
   W środku było dość ponuro. Staroświeckie lampy gazowe rzucały na łuszczące się ściany mdłe światło. Szarozielony, zakurzony chodnik biegł wzdłuż długiego korytarza, nadając wrażenie jeszcze bardziej posępnego domu. Po pajęczynach na żyrandolu, poczerniałych portretach można było stwierdzić, że nikt tu nie mieszkał od wieków. A jednak ktoś mieszkał i właśnie miałam się z nim spotkać.
   Odchrząknęłam głośno, za bardzo nie wiedząc czy pójść dalej, czy zostać na miejscu i czekać lub dać znak, że jest tu osoba, której nie powinno być. Zrobiłam krok do przodu, a potem kolejny i kolejny. Z prawej strony znajdowały się drzwi, których bałam się otwierać. Czułam olbrzymi niepokój, nie wiedząc, co mogę tutaj jeszcze zastać, oprócz człowieka, który był moim ojcem. Serce nieubłaganie przyspieszało, a ja nie umiałam nad nim zapanować. Postanowiłam minąć owe drzwi i pójść dalej. 
   Na końcu holu znajdowały się drewniane schody przykryte zakurzonym, postrzępionym dywanem, prowadzące do góry, nad którymi znajdowały skurczone i wysuszone głowy Skrzatów Domowych zawieszone rzędem na ścianie zaś z drugiej strony mieściły się kamienne, wąskie schodki, prowadzące w dół. 
   Zatrzymałam się, spoglądając w lewo i prawo. Nie byłam pewna, którędy mogłabym pójść. Gdy tak stałam, rozważając drogę, którą mogłabym pójść usłyszałam dźwięk przesuwanego drewnianego mebla (prawdopodobnie krzesła) w dole kamiennych schodów. Poczułam jak gardło mi się zaciska. Rozległ się szczęk metalu, a za chwilę nastąpiły odgłosy kroków. Nie zdążyłam zareagować w żaden sposób. Moje nogi wrosły w ziemię i nim zdążyłam wziąć oddech przede mną pojawił się mężczyzna.
   Miał on długie, czarne włosy, których kosmyki układały się w różnych kierunkach. Jego twarz zdobił kilkutygodniowy zarost, przez co wyglądał staro, ale jednak groźnie. Szare oczy mężczyzny wpatrywały się we mnie z zaskoczeniem.
   Kiedy nagle gwałtownie wyciągnął różdżkę i wycelował nią we mnie nogi w końcu mnie posłuchały. Odskoczyłam do tyłu ze strachem, wpadając na ścianę za mną i automatycznie unosząc ręce do góry. 
   - Kim jesteś? Jak się tu dostałaś? - zapytał ostro.
   Zdałam sobie sprawę, że przez dłuższą chwilę stałam z rozdziawioną buzią i że zaschło mi przez to w gardle.
   - Eee... p-profesor Dumbledore mnie przyprowadził - zająknęłam się. 
   - Jak to przyprowadził? - zapytał i zerknął w stronę drzwi.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Byłam jak zamurowana, nie umiałam się ruszyć, miałam kompletną pustkę w głowie. A przecież tyle dni przygotowywałam sobie to, co miałam powiedzieć.
   - J-jesteś Syriusz... Syriusz Black? - zapytałam głupio.
   - A ty kim jesteś? - Jego głos świadczył o tym, że nie miał zamiaru być miły.
   - Mam na imię Alessia - powiedziałam szybko. - Black...
   Nie opuścił różdżki, nadal we mnie celował, jednak jego spojrzenie nieco się zmieniło. Przestało być takie groźne, delikatnie złagodniało, lecz nadal było ostrożne i w gotowości. 
   - Black? - zdumiał się. 
   - T-tak...
   - Podejdź tu.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, co powiedział. Podeszłam nerwowo do niego.
   Z bliska wyglądał podobnie jak na zdjęciach, które pokazywał mi Dumbledore. Ale nie był już tak młody jak dawniej. Azkaban go zniszczył. 
   - Jesteś z mojej rodziny? - zapytał, przyglądając mi się. 
   - Tak... jakby...
   - Co o niej wiesz? - zapytał tonem, który nie akceptował sprzeciwu. 
Cholera...
   -Ja... N-nie... nie wiem... nic...
Przychodzenie tutaj było złym pomysłem. Jak mogłam być taka głupia, żeby tutaj przychodzić? Dlaczego się zgodziłam, aby przyjechać z profesorem Dumbledorem? 
   - Powiedz mi kim jesteś i tym razem nie kłam - ostrzegł mnie.
   - Ale ja mówię prawdę, j-jestem Alessia Black i... jestem... - powiedziałam cicho, ale ostatnie dwa słowa nie potrafiły mi przejść przez gardło.
Najwyraźniej zrozumiał, że nie jestem kimś groźnym.
   - Ja... przepraszam, nie powinnam była tu przychodzić...
Ruszyłam do drzwi, ale zatrzymała mnie Jego silna ręka. Odwróciłam się z nieszczęśliwym wyrazem twarzy. 
   Spojrzałam na niego i już wiedziałam, że mnie nie puści. Spokojnie... pomyślałam. W końcu przyszłam tu po to, aby mu powiedzieć. Serce mi waliło jak młotem i z nerwów zaczęłam targać rękawy swojej bluzy.
   - Dlaczego tutaj przyszłaś? Kim jesteś - ponowił pytanie.
   - Bo... bo... 
   Spojrzał na mnie wyczekująco.

   - Jestem twoją córką...

Mrs.Black & Evii

5 komentarzy:

  1. O mój Boże Alessio !
    Co blog co za pomysł i od razu ci zapowiadam bedę tu częstym gościem :) czekam na kolejne opowiadania :)
    A tym czasem zapraszam na swojegoo bloga
    beyourselfforeverystep.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne! Bardzo, bardzo, bardzo mi się podoba <3
    Masz wielki talent i proszę, nigdy nie przestawaj pisać *-*
    Fabuła bardzo interesująca, wspaniałe słownictwo.
    W ogóle piszesz tak cudownie!
    Zapraszam na mojego bloga, także związanego z HP: http://lily-evans-life.blogspot.com/ :)
    Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow. Mało kiedy pierwszy rozdział jest tak fascynujący. Piękna budowa zdań. To jest wasz pierwszy blog? Jeśli tak to głęboki szacun xD

    +reklama http://severus-hermiona-blog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Powiem tak. Przeczytałam pierwszy rozdział i już mnie wciągnął! A i jeszcze coś idę czytać dalej! Świetne ! :)

    OdpowiedzUsuń