sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział VII

Trochę czasu upłynęło nim pojawił się ten rozdział. Wynika to z tego, iż nie wiemy czy dalej prowadzić bloga o Alessi Black. Powodów jest wiele i nie będziemy ich tutaj wymieniać. Póki co, mamy dla Was VII rozdział, a informacja o dalszym pisaniu opowiadania pojawi się wkrótce. Miłego czytania!

Byłam strasznie szczęśliwa. Gdzieś tam w mojej głowie błąkały się myśli, że przecież jeszcze nic nie jest do końca wiadome, że coś może się nie udać, ale odsunęłam je na dalszy plan. W końcu będę mogła pójść do szkoły! Zacznę normalnie wychodzić z domu i będę jak każda normalna nastolatka. Nie mogłam już doczekać się sowy, którą prawdopodobnie dostaniemy od państwa Tonks, po tym jak otrzymają list z Ministerstwa. Byłam im naprawdę wdzięczna. Z resztą tak samo Dumbledore'owi. Nawet nie wiedziałam jak mogę im podziękować. No właśnie, podziękować... Zastanowiłam się co mogę powiedzieć Tonksom. Bo przecież zwykłe "dzięki" nie wystarczy. Oni zdecydowali się zostać moimi prawnymi opiekunami, a to przecież nie jest jakaś tam zwykła przysługa, nawet jeśli chodzi tylko o zwykły papierek w Ministerstwie. Wiem, że zrobili to ze względu na Dumbledore'a i może też Syriusza, ale i tak byłam im bardzo wdzięczna. To chyba najlepsza rzecz, jaka mi się w ostatnim czasie przytrafiła! Z moich radosnych rozmyślań wyrwał mnie spokojny głos Syriusza.
   - Nie przejmuj się, jeśli z Tonksami nie wyjdzie. Wtedy wymyślimy coś innego. - Spiorunowałam go wzrokiem. Czy naprawdę, kiedy tylko zaczynałam mieć pozytywne myśli on musiał rzucać taki komentarz? Chyba robił to celowo.
- A czy wyglądam na kogoś, kto się przejmuje? - warknęłam. Wszystkie spojrzenia natychmiast skierowały się na mnie. Pewnie tak wyglądałam, jakbym się przejmowała i faktycznie tak w rzeczywistości było. Nie chciałam jednak, aby myśleli, że nie myślę o niczym inny, niż o tym. 
   Zanim Syriusz się odezwał byłam w jak najlepszym nastroju. Mruknęłam więc jeszcze tylko coś pod nosem i już się nie odezwałam. To dziwne, bo zwykle jak mam dobry humor to bardzo dużo mówię. Normalnie nie da się mnie uciszyć. Teraz jakoś nie czułam potrzeby mówienia. Szczególnie, że nie wiedziałam co powiedzieć.
   Przez cały dzień panowała ogólna atmosfera uciechy i zadowolenia. Jakoś na wszystkich dobrze wpłynęła ta informacja o Tonksach, jako moich opiekunach. Muszę przynać, że chyba właśnie najbardziej cieszyło mnie to zadowolenie wszystkich. No bo skoro się cieszyli to chyba musieli mnie lubić, prawda? W końcu teraz będę mogła chodzić z nimi wszystkimi do Hogwartu. Jakoś nikt nie przyjmował do wiadomości, że przecież jeszcze nie wiadomo czy w ogóle się uda. Ja też zbytnio nie zaprzątałam sobie tym głowy. W tym momencie wolałam być optymistką.
   Po jakimś czasie przeniosłam się z kubkiem herbaty, do swojego pokoju. Nie mogłam znaleźć dla siebie żadnego zajęcia, więc wpatrywałam się w nudny widok za oknem. Szare niebo i chmury, jakby zbierało się na deszcz. Na przeciwko stary park z wyschniętymi drzewami i krzewami. Tylko zaledwie kilka drzew miało piękne rozłożyste gałęzie, gdzie rosło mnóstwo zielonych listków. Na chodniku leżał wywrócony kosz na śmieci, którego nikomu nie chciało się podnieść, więc papierki rozsypały się wszędzie dookoła. Nic ciekawego, po prostu ponura ulica. 
   Ciekawa byłam jak wygląda miejsce gdzie znajduje się Hogwart. Czy jest podobne do parku na przeciwko domu Syriusza, czy może piękne, żywe i barwne? Czy ptaki codziennie rano śpiewają i chętnie tam przylatują na wiosnę? Wiedziałam tylko, że Hogwart znajduje się w olbrzymim zamku z wieloma wieżyczkami, nic więcej mama mi nie opowiadała. Rzadko mówiła o szkole, do której uczęszczała, chociaż jak sama kiedyś wspomniała, to właśnie tam czuła się tak, jakby w końcu żyła. 
  W pewnym momencie usłyszałam za plecami głośne chrząknięcie. Podskoczyłam w miejscu przerażona. Zapomniałam o kubku, który trzymałam w dłoniach i cała jego zawartość wylała się na dywan, nie oszczędzając także moich spodni. Obróciwszy głowę w stronę, skąd wydobyło się chrząknięcie, ujrzałam Hermionę, która stała z nieco zakłopotaną miną.
- Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć - powiedziała natychmiast. 
- Nic się nie stało - odrzekłam oglądając spodnie. Tylko niewielki kawałek był mokry, dlatego dałam sobie z tym spokój. Wzruszyłam lekko ramionami i znowu wpatrzyłam się w obraz za oknem. Zdałam sobie także sprawę, że przez ten cały czas stałam, a nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Usiadłam więc na parapecie dopijając resztę herbaty. 
- No to... jak ci szła nauka w domu? - zapytała po chwili wahania dziewczyna, siadając na łóżku. 
Westchnęłam ciężko. 
- Mama uczyła mnie tak, jakby kiedyś sama była nauczycielką. Przynajmniej tak mi się wydaje - rzekłam. - Teorię mam opanowaną. Nie było raczej takiej rzeczy, która sprawiałaby mi trudności. Gorzej z praktyką.
- Dlaczego?
- Nie mam swojej różdżki. Do tej pory ćwiczyłam za pomocą różdżki mamy, ale ta za bardzo nie chciała mnie słuchać. Trudno mi było się nią posługiwać. Poza tym często mamy nie było w domu, a kiedy wychodziła brała różdżkę ze sobą - wytłumaczyłam jej. To zastanawiające dlaczego nie kupiła mi własnej różdżki, abym mogła ćwiczyć zaklęcia. Kiedyś przecież będę jej potrzebować.
- To dziwne - stwierdziła Hermiona. Nie wiedziałam o co jej chodzi. - Ministerstwo Magii wie o każdym dziecku, które użyło magii poza jakąkolwiek szkołą. Precyzując, wie o każdym dziecku, które użyło magii za pomocą różdżki. Powinnaś w takim razie dostać pismo z ostrzeżeniem.
- Jak? Przecież nie wiedzą o moim istnieniu - zauważyłam. - Nic by mi poza tym nie zrobili. Nie mogą mnie wyrzucić ze szkoły, bo do niej nie chodzę, a w Azkabanie mnie przecież nie zamkną.
- Domyślasz się jakim sposobem nikt, nic o tobie nie wiedział? - zapytała Hermiona.
Wzruszyłam ramionami i pokręciłam głową.
- Nie mam bladego pojęcia.
- Mi się wydaje, że zostały do tego użyte jakieś potężne czary. Nie ma innego sposobu. W Hogwarcie jest księga gdzie są wpisane wszystkie dzieci z magicznymi zdolnościami, które urodziły się w Anglii. Podejrzewam, że w Ministerstwie Magii też jest coś takiego. A skoro jest, to potrzeba zaklęcia by ukryć jedną osobę przed światem. 
- A skąd moja mama mogłaby znać takie zaklęcie? - zapytałam patrząc na nią. - Wątpię, aby uczyli ją tego w szkole.
- A może to ma związek z czarną magią? - podsunęła Hermiona, a ja zakrztusiłam się śliną. 
Czarna magia? Niby jakim cudem moja mama miałaby znać czarną magię? Przecież to niemożliwe. No jak? Co prawda, teraz, po tych wydarzeniach, nie miałam pewności, że znałam swoją mamę w stu procentach, ale nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że moja rodzicielka mogła parać się czarną magią. Pewnie bym to zauważyła, prawda?
- Nie, to niemożliwe. - Pokręciłam głową, chociaż sama nie byłam tego pewna. 
- Bądźmy jednak dobrej myśli - odrzekła Hermiona, widząc moją minę. - Ciekawe czy poradzisz sobie z nauką w Hogwarcie. Pewnie trudno będzie Ci się zaklimatyzować. Uczniowie, nauczyciele, zadania domowe.
- Och, zadania domowe miałam i to całkiem trudne. Czasami musiałam napisać wypracowanie na dwie stopy z Historii Magii, albo Eliksirów. 
- Sądzę, że w tej kwestii nie będziesz miała żadnych problemów. Też musimy pisać takie wypracowania. 
- Hm... no cóż, przynajmniej to się nie zmieni - odparłam. Hermiona uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
- Jeśli będziesz miała jakieś problemy, to zawsze mogę ci pomóc - stwierdziła.
Zaczynałam ją coraz bardziej lubić. Teraz już nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę nie chodzić do szkoły z nią i z Weasley'ami. Jeśli wszystko pójdzie, jak należy, to będę najszczęśliwszą osobą na świecie.
Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, ale w końcu skończyły nam się tematy. Hermiona zajęła się jakąś grubą książką, a ja nie za bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić, więc po chwili bezczynnego chodzenia po domu udałam się do kuchni. Myślałam, że na pewno ktoś tam będzie, ale ze zdziwieniem stwierdziłam, że jestem sama. Zastanie pustej kuchni, kiedy w domu było tylu gości graniczyło z cudem. Sięgnęłam po gazetę, ale mój wzrok tylko prześlizgiwał się po tekście, a moje myśli błądziły zupełnie gdzie indziej. Ocknęłam się dopiero, gdy usłyszałam jakiś dziwny stukot. Mała szaro-brązowa sówka tłukła swoim dziobem w okno. Otworzyłam je, a zwierzę wleciało do środka i upuściło na stół kopertę. Była zaadresowana do Syriusza.
- Syriuszu! - zawołałam po chwili wachania. Ojciec już po chwili zjawił się w kuchni.
- Coś się stało? - zapytał zaniepokojony, potem jego wzrok padł na list. Uznałam, że nie muszę odpowiadać.
Syriusz poczęstował czymś sowę, która po chwili odleciała. Otworzył kopertę i z nieprzeniknionym wyrazem twarzy śledził tekst. Zżerała mnie ciekawość, ale udawałam obojętną. Wiedziałam, że jak będę się dopytywać i tak mi nie powie.
- Dobre informacje? - zapytałam niedbale. Uniósł brwi w geście zdziwienia. Jego mina mówiła "A więc teraz ze mną rozmawiasz, tak?”. Zaczynało mnie to irytować.
- Można tak powiedzieć - odezwał się w końcu i podał mi list. Popatrzyłam na niego zdziwiona. Czemu dawał mi do czytania swoje listy? Gestem nakazał mi czytać.

"Drogi Syriuszu!
Dumbledore pewnie poinformował Cię, abyś spodziewał się listu od nas w najbliższym czasie. Otrzymaliśmy już informację od Ministerstwa Magii na temat sprawy Alessi. Oto część otrzymanego przez nas listu:

Szanowni państwo!
Zgodnie z ustawą z dnia 21 czerwca 1991r. (pełna ustawa w drugim liście) rozpatrzyliśmy państwa wniosek o przyznanie opieki nad Alessią Clarissą Black. Wstępnie wniosek zostaje zaakceptowany. Proszę spodziewać się wizyty urzędniczki z wydziału Spraw Rodzin Magicznych dnia 16 sierpnia 1995r. w celu dalszego rozpatrzenia sprawy. Obecni mają być: Alessia Black, Ted Tonks oraz Andromeda Tonks.


Z poważaniem
Marceline Holmwood

Jak widzisz wstępnie sprawa została rozpatrzona pozytywnie. Cieszymy się, że możemy pomóc Tobie i Twojej córce, która na pewno jest cudowna. Widzimy się w dniu ustalonego spotkania!
Ucałowania
Andromeda i Ted Tonks"

Wpatrywałam się w list, nie wiedząc, co powiedzieć. Przez moment nie docierało do mnie znaczenie tego, co przeczytałam.
- To wspaniała wiadomość! - wykrzyknęłam po chwili. Nareszcie jakieś dobre wieści. Nie mogłam się już doczekać spotkania z urzędniczką. Teraz już nic nie mogło pójść źle. 
- Tak, cudowna - burknął Syriusz i wyszedł z kuchni.
W tym momencie do pomieszczenia weszła pani Weasley. Spojrzała na list, potem w ślad za Syriuszem i jej twarz spochmurniała.
- Złe wieści? - zapytała. Pokręciłam przecząco głową.
- Wręcz przeciwnie. Sprawa o opiekę Tonksów nade mną została jak na razie rozpatrzona pozytywnie. Nie mam pojęcia o co chodzi Syriuszowi - wyznałam zmieszana. 
- To rzeczywiście świetna wiadomość! Nie przejmuj się Syriuszem, na pewno niedługo mu przejdzie - zapewniła mnie, niezbyt przekonująco pani Weasley, po czym mocno mnie uściskała. - Niestety będę cię musiała poprosić, żebyś wyszła Alessio. Za chwilę zaczną się zbierać członkowie Zakonu, sama rozumiesz...
Wzruszyłam ramionami i wróciłam do pokoju. Tam podzieliłam się dobrymi wieściami z Hermioną, Ginny i Ronem, który też przebywał w naszym pokoju. Powiedziałam im też o dziwnym zachowaniu Syriusza.
- Och, to całkiem proste dlaczego się tak zachował. Po prostu miał nadzieję, że podczas roku szkolnego nie będzie musiał tu siedzieć sam ze Stworkiem. Nie przejmuj się, niedługo mu przejdzie - podzieliła się swoim przypuszczeniem Hermiona. Przyglądałam się jej zaskoczona. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Syriuszowi było źle na Grimmauld Place 12. Widocznie się myliłam.
- Tak, pewnie tak... - mruknęłam po chwili. Pewnie mu nie przejdzie, biorąc pod uwagę, że jeszcze się nie pogodziliśmy po naszej kłótni.
Po chwili rozmowa zeszła na Zakon Feniksa, o którym zresztą niewiele wiedziałam.
- To strasznie nieuczciwe, że nie pozwalają nam uczestniczyć w zebraniach. Nie jesteśmy już dziećmi! - denerwowała się Ginny. Jej narzekania przerwał głośny dźwięk aportacji, gdy Fred i George pojawili się w pokoju. Z zaskoczenia prawie spadłam z łóżka, bo chłopcy pojawili się tuż obok mnie.
- Co wy wyprawiacie? - warknęłam rozzłoszczona, gdy George uratował mnie przed wylądowaniem na ziemi.
- Chcieliśmy pokazać wam jak podsłuchać o czym rozmawiają członkowie Zakonu... - zaczął Fred.
- ... ale skoro nie chcecie, to już nie przeszkadzamy - dokończył jego brat.
- Przestańcie już, powiedzcie co to za sposób! - spytała podniecona Ginny, podczas gdy Hermiona przyglądała im się sceptycznie. Jeden z bliźniaków wyciągnął z kieszeni jakiś przedmiot, ale nie mogłam dostrzec, co to takiego. Zaciekawiona czekałam aż powiedzą nam co to takiego.
- Panie i panowie przedstawiamy wam... - George zrobił dramtyczną pauzę.
- ...uszy dalekiego zasięgu - dokończył zniecierpliwiony jego brat.
- Wystarczy, że wetkniemy je pod drzwi, a drugi koniec sznurka do swojego ucha...
- ... i będziemy słyszeć wszystko, co się dzieje na zebraniu! - wykrzyknęli zadowoleni z siebie bracia. Przypatrywałam im się z zachwytem. Ginny już coś wspominała, że planują otworzyć własny sklep i zajmują się wynalezieniem przydatnych produktów, ale coś takiego było niezwykłe!
- Nie możemy ich podsłuchiwać - mruknęła niewyraźnie Hermiona, jednak nikt nie zwrócił na nią większej uwagi - Nie zamierzam ich podsłuchiwać - powiedziała głośniej i wyszła z pokoju.
W pokoju zrobiło się cicho. Ron spoglądał na drzwi ze zgaszoną miną, jakby się zastanawiał czy nie pójść za nią, ale chyba chęć podsłuchania, co się dzieje na zebraniu zwyciężyła, bo nie ruszył się z miejsca. Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się w stronę kuchni. Chłopcy wetknęli sznurki pod drzwi i podali każdemu z nas po jednym końcu.
- ... spóźni się, to on ma dzisiaj wartę - usłyszałam szorstki głos, gdy włożyłam sznurek do ucha.
- Tak, oczywiście. Jak twoje zadanie, Alastorze? - teraz dało się słyszeć głos Dumbledore'a.
- Na razie... - ten sam szorstki głos nagle przerwał. Bliźniacy spojrzeli na siebie przerażeni. Gestem nakazali nam zwinąć swoje sznurki. Zaczęliśmy się cicho wycofywać spod drzwi, które w tym właśnie momencie się otworzyły. Pojawiła się w nich ruda głowa pani Weasley.
- Co tu robicie? Dobrze wiecie, że nie powinniście się tutaj kręcić podczas zebrania - powiedziała dość chłodno.
- My tylko wybraliśmy się na krótki spacer po domu - powiedziałam z niewinną miną. Spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami. - Jestem pewna, że jeszcze nie widzieliście gobelinu na pierwszym piętrze - dodałam, spoglądając na Ginny i Rona. 
- Chętnie go zobaczę - odrzekł radośnie Fred. 
Pani Weasley nadal nie wyglądała na przekonaną, ale dała za wygraną.
- Lepiej zmykajcie już do pokoju - stwierdziła kobieta.
- Ale mamo, my też chcemy wiedzieć co się dzieje! - zawołała nagle Ginny, nie głośno, aby nie obudzić portretu pani Black. Kobieta spojrzała na nią groźnie.
- Już o tym rozmawialiśmy. Jesteście wszyscy za młodzi! Idźcie do pokojów! - Tak więc, wśród niezadowolonych pomruków poszliśmy do pokoju.
- To nieuczciwe, że ona ciągle traktuje nas jak dzieci - warknęła Ginny, rzucając się na łóżko.
- A co mamy powiedzieć ja i George? My jesteśmy już pełnoletni! - powiedział Fred z wyrzutem. Po chwili już wszystcy narzekali na Zakon i zakazy pani Weasley, a ja wyłączyłam się z dyskusji. Czasami nie wiedziałam, co powiedzieć w ich towarzystwie. Może to skutek tego, że praktycznie nie miałam wcześniej kontaktu z rówieśnikami. Albo może tego, że oni znają się kilka lat, a ja ich dwa tygodnie.
Usiadłam po prostu w kącie i się im przysłuchiwałam. W końcu bliźniacy, z głośnym trzaskiem teleportowali się do swojego pokoju, Ron i Ginny wyjęli szachy i urządzili sobie turniej. Hermiona, która wróciła już do pokoju, czytała jakąś grubą książkę i robiła notatki. Zastanowiło mnie po co jej to, przecież są wakacje. Ale z tego co zdążyłam zaobserwować ona miała chyba obsesję na punkcie nauki. Czas niesamowicie mi się dłużył i nie mogłam znaleźć żadnego zajęcia. Chwilę pograłam z Ginny w szachy, gdy Ron już sobie poszedł, ale byłam w tym tak beznadziejna, że dałam sobie spokój, chociaż rudowłosa zapewniała mnie, że wcale nie było tak źle.
Spotkanie Zakonu w końcu się skończyło i usłyszeliśmy zamieszanie na korytarzu, gdy wszyscy zbierali się do wyjścia. Niedługo potem usłyszeliśmy panią Weasley, która wołała nas na kolację. Przy stole siedzieli już Remus Lupin i Tonks, których już poznałam, oraz jakiś ciemnoskóry czarodziej, który przedstawił mi się jako Kingsley Shacklebolt. Kolacja upłynęła w miarę spokojnie. Tylko raz prawie wybuchła kłótnia, gdy Fred i George zaczęli wykłócać się o to, że oni też chcą należeć do Zakonu. Na szczęście Lupinowi udało się uspokoić bliźniaków i panią Weasley, która była na nich zła od czasu, gdy wybrali się ze mną do mojego spalonego domu. Przez większość kolacji ja, Hermiona i Ginny zaśmiewałyśmy się z Tonks, która zmieniała wygląd swojego nosa. W pewnym momencie Ginny ze śmiechu opluła Rona swoim sokiem dyniowym. Syriusz przez całą kolację nie odezwał się ani słowem. Widocznie był nie w humorze, więc kiedy kazał mi zostać chwilę po kolacji nie spodziewałam się niczego dobrego.
Stanęłam przy oknie, starając się nie patrzeć na ojca. Staliśmy chwilę w ciszy.
- Przepraszam Alessio - powiedział w końcu. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Całkowicie mnie to zaskoczyło. Nie spodziewałam się, że mnie przeprosi - Przepraszam, że byłem zły za to, że pojechałaś do swojego domu bez niczyjej wiedzy. Powinienem był to przewidzieć. W końcu sam zrobiłbym to samo - Na jego wargach zamajaczył cień uśmiechu. - Za wszystko inne też przepraszam.
Wiedziałam, że ciężko mu było to powiedzieć. Chyba nie często kogoś przepraszał.
- Dziękuję, tato - powiedziałam tylko. Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Ale to wystarczyło.

Mrs.Black & Evii

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział VI

        Rozdział bardzo długo po czasie. Chcemy po raz enty przeprosić za nasze spóźnialstwo. Od dnia dzisiejszego będziemy się starać pisać szybciej i lepiej, abyście byli zadowoleni w przynajmniej 90%. Prosiłybyśmy również, żebyście po przeczytaniu skomentowali. Miło by było, gdybyście opisali swoją opinię na temat rozdziału, a także wytknęli nam błędy. Bardzo by nam to pomogło w dalszym pisaniu. :)

    Po przebudzeniu miałam wrażenie, że wczorajszy dzień wcale się nie wydarzył i to co zrobiłam, było tylko zwykłym, głupim snem. Jednak z każdą chwilą zaczynałam sobie uświadamiać, że mój pobyt - choć krótki - był jak najbardziej prawdziwy, a ja nadal byłam pokłócona o to z Syriuszem-tatą. Rozumiałam, że mógł się o mnie martwić, ale trochę przesadzał. Przecież wróciłam cała i zdrowa, i gdyby nie on to byśmy nie byli wcale pokłóceni.
  Przetarłszy oczy spojrzałam na zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Wskazówkami, w kształcie węży, wskazywał kilka minut po jedenastej. Westchnęłam cicho i zaczęłam się zastanawiać dlaczego nikt mnie nie obudził. Za pewne przegapiłam śniadanie. Nie, jednak dobrze, że się nie zjawiłam wcześniej. Przynajmniej się wyspałam, a do rozmowy z Syriuszem-tatą nie było mi śpieszno.
   Zanim wstałam z łóżka i dotknęłam stopami dywanu, długo się ociągałam. Moje myśli błądziły szybko, po zakamarkach mojego umysłu w poszukiwaniu słówek, które będę musiała użyć przeciwko tacie, gdy ten znowu zacznie wczorajszy temat. Ani przez chwilę nie pospieszałam się, aby zejść na dół. Aż tak głodna nie byłam, a perspektywa spotkania z Syriuszem i panią Weasley przyprawiała mnie o dreszcze. Obawiałam się nieco, że mama bliźniaków, może być również na mnie zła, bo przecież to ja się przyznałam, iż ich zabrałam.
   Wszystkie poranne czynności przeciągałam jak najdłużej się dało, ale w końcu, gdy już nie było nic do poprawek, byłam zmuszona stanąć twarzą w twarz z obojgiem dorosłych. Wyjęłam jeszcze z szuflady naszyjnik, który wczoraj znalazłam, bojąc się, że Stworek może go zabrać. Schowawszy dokładnie pod bluzką, otworzyłam drzwi i cicho zeszłam po schodach. Przed wejściem do kuchni, wzięłam kilka głębszych oddechów, by uspokoić niespokojne bicie serca i pozbyć się dziwnego uczucia, które zagościło u mnie, tuż po pokonaniu ostatniego schodka. Być może był to strach przed konfrontacją z panią Weasley i Syriuszem, albo coś podobnego. Ostatnio tak się czułam, gdy miałam powiedzieć mamie, że zjadłam ciastka, które dostała od swojego bliskiego przyjaciela. Miałam zaledwie pięć lat i mama nakrzyczała na mnie, jak nigdy przedtem. Później już nie było takich sytuacji, aczkolwiek nadal pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. 
   Spojrzawszy na drzwi zdałam sobie sprawę, że stoję przed nimi już z jakieś dobre 10 minut, a obok mnie znajduje się Stworek, który mamrocze do siebie coś w stylu "Wariatka, zwariowała i patrzy się na te drzwi. Pani na pewno nie pozwoliłaby nikomu takiemu tutaj przebywać. Och, moja pani...". Nie skomentowałam tego, bo nie miałoby to większego sensu. I tak by nie posłuchał, więc po co miałam marnować nerwy? Stworek wszedł do kuchni i po nim miała być moja nędzna kolej. Ech...
   Wchodząc do środka rzuciłam na starcie niewyraźne "Dzień dobry" i dopiero wtedy się rozejrzałam. Na początku spostrzegłam bliźniaków, rozmawiali ze sobą cicho, co chwilę zerkając na panią Weasley, która siedziała przy stole i robiła na drutach. Ginny bawiła się z jakimś grubym, rudowłosym kotem, a obok niej siedziała dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie. Syriusz czytał przy stole Proroka Codziennego. Rona jednak nie było.
- Dzień dobry - powtórzyłam bez entuzjazmu. Pani Weasley natychmiast zerwała się z miejsca i zaczęła się dopytywać, co chcę na śniadanie.
- Cokolwiek pani przygotuje, zjem wszystko - odrzekłam siadając przy stole. 
- Cześć, Alessio - przywitali się bliźniacy, po czym wrócili do rozmowy, mówiąc jeszcze ciszej niż przedtem. Spojrzałam na Syriusza, który nie odezwał się ani słowem. 
- Wiesz, wypadałoby coś powiedzieć. Może, no nie wiem, dzień dobry? - mruknęłam do taty. Co jak co, ale kultura wymaga, by się przywitać. Nie wierzyłam, że muszę się upominać własnego ojca, aby powiedział te dwa krótkie słowa. Nawet jeśli byliśmy pokłóceni, to coś jednak powinno się powiedzieć, prawda?
- Dzień dobry - odpowiedział Syriusz z przesadną grzecznością, po czym wrócił do czytania gazety. Uniosłam brwi w geście zdumienia, ale nie skomentowałam tego. Czyli teraz się będzie do mnie tak zwracał? Świetnie! Bo nie ma to jak udawać, że się nie jest złym na mnie.
- Dlaczego nikt mnie nie obudził na śniadanie? - zapytałam taty z taką samą przesadną grzecznością, z jaką on powiedział mi "dzień dobry".
- Och, wiesz, nie chcieliśmy cię nie potrzebnie budzić. W końcu musiałaś się wyspać po dzisiejszej nocy, prawda? - Ton, jakim to powiedział, był irytujący, aż musiałam zacisnąć zęby, by czegoś nie potrzebnie mruknąć. 
- Niepotrzebnie. Obeszłabym się bez tych kilku dodatkowych godzin snu - rzekłam mrużąc oczy. 
- Dzisiejszej? - zapytała Ginny, zerkając w naszą stronę. W tej samej chwili, w której Ginny zakończyła zdanie, do kuchni wszedł kolejny rudzielec i prawdopodobnie usłyszał pytanie siostry.
- Nakarmiłeś Świstoświnkę? - odezwała się pani Weasley do Rona. Miałam wrażenie, że chciała zmienić temat, mimo, że nie brała udziału w rozmowie. 
- Tak. A o co chodzi z tym wczorajszym? 
Kątem oka zauważyłam, że Syriusz się delikatnie wyprostował i przestał śledzić wzrokiem tekst. Pani Weasley lekko pobladła, ale nadal przygotowywała śniadanie. 
- No więc? - dopytywał się Ron, spoglądając to na mnie, to na Syriusza. Bliźniacy też jakoś dziwnie umilkli. 
- No dobrze, skoro chcesz wiedzieć - odparł Syriusz i podniósł głowę. - Wyobraź sobie, że dzisiaj w nocy, Alessia razem z Fredem i Georgem, pojechała na drugi koniec Londynu, by zobaczyć swój spalony dom, gdzie praktycznie nic nie było. Po tym co się wydarzyło, nadal nic sobie z tego nie robi - zakończył sucho, a ja prawie poderwałam się z miejsca.
- Nie siedzisz w mojej głowie, więc nie wiesz czy sobie coś z tego robię, czy nie. Prosiłabym cię, abyś nie wyciągał pochopnych wniosków, gdy nie wiesz dostatecznie dużo na ten temat - wycedziłam siląc się na spokój. To była już przesada. To, że moje zachowanie nie wskazywało na skruchę, to nie znaczy, że myślałam tak samo!
- Wywnioskowałem to po twoim wczorajszym zachowaniu - odrzekł spokojnie Syriusz, a mnie prawie szlag trafił. 
- To jestem bardzo ciekawa, jakie miałam wczoraj zachowanie, skoro stwierdziłeś, to, co stwierdziłeś. Ja sobie nie przypominam, abym mówiła, albo robiła coś, co ewidentnie byłoby przykładem, że mam gdzieś to co do mnie mówisz. 
- Nie unoś się, Alessio.
- Jak mam się nie unosić, skoro mówisz nieprawdę? - zapytałam zaciskając palce na blacie. 
- Nie będę teraz o tym z tobą dyskutować - uciął Syriusz i powrócił do lektury. Dobrze! Jak sobie życzysz! Później i tak ci wszystko wygarnę.
   W kuchni zapanowała niezręczna cisza. Wszyscy patrzyli się to na mnie, to na Syriusza. Przyznaję, nie potrzebnie podniosłam głos, ale inaczej nie potrafiłam tego powiedzieć. Zirytował mnie już samym tonem, jakim się do mnie zwracał. Spiorunowałam go wzrokiem wściekłego bazyliszka i umilkłam.
   Nikt nic nie mówił o tym, co się przed chwilą wydarzyło, wręcz przeciwnie, pani Weasley zaczęła opowiadać o tym jak jej mąż zrobił coś w pracy. Jadłam śniadanie w ciszy i bez większego apetytu. W między czasie Syriusz wyszedł nakarmić Hardodzioba,  a pani Weasley miała zamiar roznieść świeżo uprane ciuchy do pokoi. W kuchni zostali tylko bliźniacy, Ron, Ginny, ja i dziewczyna, której nie znałam z imienia i nazwiska. 
- Niech zgadnę, szykuje się później kłótnia? - zagadnął w pewnym momencie Fred. 
- Nie wiem, może - odparłam ciężko odsuwając od siebie talerz. - Może.
- Jestem pewien, że nie będziesz mieć tak jak my - powiedział George. - Musimy posprzątać cały salon.
- I dobrze. Trzeba było nie wymykać się w środku nocy - wtrąciła się po raz pierwszy brązowowłosa dziewczyna. Głos miała nieco przemądrzały. - Tak poza tym, jestem Hermiona Granger. Chodzę razem z Harrym i Ronem do klasy.
  Gdy podeszła do mnie i wyciągnęła rękę, chwilę się wahałam nad uściśnięciem jej dłoni, ale ostatecznie to zrobiłam i również się przedstawiłam. 
- Jestem Alessia Black. Miło mi cię poznać - odrzekłam i zmusiłam się do uśmiechu. Przyjrzałam jej się, czego nie miałam okazji zrobić wczoraj, gdy praktycznie cała zakryta była kołdrą. Miała czekoladowe oczy i sięgające pasa włosy, które układały się w fale i w nieładzie spływały na ramiona. Była może ode mnie niższa o jakieś pięć centymetrów, nie więcej. 
- Black? - zdziwiła się trochę Hermiona, przypatrując mi się z ciekawością. W ogóle nie wiedziała o moim pokrewieństwie z Syriuszem. A szkoda, nie musiałabym jej tłumaczyć tego wszystkiego.
- Tak - mruknęłam. - Bo tak jakby... jestem jego córką.
      Hermiona natychmiast umilkła i wlepiła we mnie swoje zdumione oczy. Jej mina mówiła wszystko, a jednocześnie nic. Musiała minąć chwila, zanim Hermiona przybrała normalny wyraz twarzy. 
- Naprawdę? Jak to się mogło stać? - pytała, ale widać było, że powstrzymywała się przed wieloma zapytaniami. 
- Też się nad tym zastanawiam - odrzekłam, wzdychając ciężko. Bliźniacy zachichotali. - Ale jeśli chcesz wiedzieć, to ci powiem. - Powracając myślami do mamy natychmiast wpadałam w smutny humor. Tak było i tym razem. Odechciało mi się nawet wściekać na Syriusza. - Przez szesnaście lat w ogóle nie wiedziałam, że mam ojca. Dowiedziałam się wtedy, kiedy moja mama... zaginęła i przyszedł do mnie Dumbledore, po czym przyprowadził tutaj.
- Przykro mi - odpowiedziała Hermiona i chyba mówiła to szczerze. - Wiadomo już coś na ten temat? 
- Nie, od kilku tygodni nie ma o niej wiadomości.
Znowu zapadła dziwna cisza i tym razem ja postanowiłam ją przerwać. Miałam zamiar też starać się nie myśleć o mamie, póki cała sprawa nie ruszy do przodu.     - Wiecie co, pomogę wam z tym salonem jeśli będzie trzeba - powiedziałam do bliźniaków.
- Wątpię, żeby mama ci pozwoliła nam pomagać. Poza tym to nasza kara, nie twoja - odparł George. Kątem oka zauważyłam, że Fred dziwnie mu się przygląda, ale zbagatelizowałam to.
- I tak nie mam co tutaj robić, więc mogę wam pomóc - odrzekłam i uśmiechnęłam się delikatnie. Naprawdę mi się nudziło, a sprzątanie - choć męczące - to doskonałe zajęcie by zapomnieć o rzeczywistości. 
- Do jakiej szkoły chodzisz? - wtrąciła się Hermiona. Jej ciekawości nie było końca.
- W zasadzie do żadnej. Mama uczyła mnie w domu - wyjaśniłam czując, że będą teraz pytania dotyczące mojej edukacji. 
- Nie chodziłaś do żadnej szkoły? - zdumiała się Hermiona. - Przecież każdy czarodziej musi się uczyć w szkole. Nie wysyłali wam żadnego pisma z Ministerstwa Magii, gdy nie pojawiałaś się na zajęciach?
- Nie mogli wysłać. Generalnie, to ministerstwo nic o mnie nie wie. Nie wie, że się urodziłam, nie wie, że mieszkałam tam gdzie mieszkałam. Dla nich po prostu nie istnieję - wytłumaczyłam Hermionie, a ta zrobiła jeszcze większe oczy niż przedtem. 
- Przecież... przecież... z tego co wiem, to jest niemożliwe. Przecież muszą mieć cię gdzieś zapisaną. Nie znam zasady tego systemu, ale Ministerstwo wie o każdym czarodzieju na terenie całej Wielkiej Brytanii! 
- Ale nic nie wiedzą. Dumbledore powiedział, że załatwi tą sprawę, ale od jakiegoś czasu w ogóle nie wiem, czy coś zrobił, czy nie.   
- To jest dziwne - stwierdziła Hermiona, co było oczywistą oczywistością. - To w takim razie skoro znasz już Dumbledore'a to może zaczniesz uczyć się w Hogwarcie? Nie jestem pewna, czy tak się da, ale dyrektor na pewno coś wymyśli. W końcu to Dumbledore.
- Proponował mi już to i sądzę, że miło będzie, gdy znajdę się tam gdzie wy - odparłam i uśmiechnęłam się ciepło. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko będzie wyglądać, ale posiadałam wciąż nadzieję, na to, że znajdę się w normalnej szkole.  
- Wiesz już coś o Hogwarcie? - zapytała Hermiona. Chciałam już powiedzieć, że wiem tylko tyle, iż są cztery domy i nazw ich nie pamiętam, kiedy odezwał się Ron. 
- Proszę Cie Hermiono nie zaczynaj. Alessio radzę Ci powiedzieć, że wiesz wszystko, bo inaczej Hermiona wyrecytuje ci całą historię Hogwartu z pamięci - odezwał się Ron i zaśmiał się ze swojego żartu. Brązowooka zrobiła obrażoną minę.
- Wiesz Ron, nieraz przydałoby się wiedzieć coś więcej, niż tylko to, że szkoła do której chodzisz nazywa się Hogwart - odpowiedziała mu równie "miłym" komentarzem. Jednak rudzielec nie obraził się. Oboje dalej się przekomarzali, a ja zastanawiałam się czy faktycznie, słuchanie Hermiony o Hogwarcie może być takie ciekawe, jak myślałam wcześniej. W pewnym momencie, moją uwagę przykuł artykuł w gazecie, którą zostawił na stole Syriusz.

"Popularny w Londynie pub rozdzielający świat mugoli i świat czarodziejów był ostatnio miejscem dość nieprzyjemnych zamieszek. W lokalu doszło do ostrej wymiany zaklęć między niejakim Barclay'em Hobbesem a czarownicą niezidentyfikowaną z imienia i nazwiska. Nie jest znana też przyczyna bójki, ponieważ towarzystwo po wyrządzeniu poważnych szkód zmyło się szybko z miejsca zdarzenia zanim zdążyli przybyć na nie Aurorzy z Ministerstwa Magii. Szkody, choć znaczne udało się w miarę sprawnie naprawić, natomiast z pozostałych gości lokalu niewielkie obrażenia odniosła tylko 54-letnia kobieta, którą raniły odłamki szkła. Ministerstwo prawdopodobnie potraktuje ten incydent dość pobłażliwie, chociaż zaleca by wszelkie prywatne porachunki (nawet te, w których sprawy są godne Harry'ego Pottera) załatwiać bez uszczerbku dla osób trzecich".

    Podsunęłam sobie Proroka Codziennego prawie pod sam nos, by zobaczyć, czy nie ma czegoś więcej na ten temat. Zaintrygował mnie najbardziej fragment o Harrym Potterze, no bo niby po co ma być ta wzmianka o nim?
- Spójrzcie - przysunęłam gazetę bliźniakom. Poczekałam chwilę, aż przeczytają po czym zapytałam: - Po co ta wzmianka o Harrym? 
- Wiesz o tym, że ostatnio powrócił Sama-Wiesz-Kto? 
- O Voldemorcie wiem - odpowiedziałam i nie minęła sekunda, kiedy wszyscy syknęli. Uniosłam ze zdumienia brwi do góry, spoglądając na każdego z osobna. 
- Nigdy nie wypowiadaj tego imienia! - zapiszczała Ginny. Zmarszczyłam czoło. 
- Dlaczego? Nie boję się go wypowiadać.
- Drugi Harry - skomentował to Fred, a ja poczułam się dziwnie. Porównano mnie do Harry'ego Pottera. Nie wiedziałam czy mam uważać to za jako  komplement, czy obelgę. 
- Nieważne - ucięłam, ale wiedziałam, że na policzkach wykwitły mi delikatne rumieńce. - Więc, dlaczego jest tutaj wzmianka o Harrym?
- Gdy powrócił Sama-Wiesz-Kto, Harry zaczął każdemu o tym mówić. Powtarzał, że trzeba coś z tym zrobić. Problem jednak tkwi w tym, że nikt mu nie wierzył i nadal nie wierzy - mówi George.
- Prócz Dumbledore'a - dodał Fred. 
- Ministerstwo uznało ich za głupców i od tamtej pory, gdy Harry wrócił z Turnieju Trójmagicznego...
- ...długa historia o turnieju... - wtrącił Fred.
- ...to w wielu artykułach jest wzmianka o nim. No wiesz, uważają go za chłopaka, który chce zwrócić na siebie uwagę, poprzez swoją bliznę i wygadywaniem, że Sama-Wiesz-Kto powrócił.
- Traktują go jak żart tygodnia - dodała z niesmakiem Hermiona. 
- Ale przecież takie bagatelizowanie sprawy, może doprowadzić do nieszczęścia! - zawołałam. 
- My to wiem, tyle, że Knot nie za bardzo zdaje sobie z tego sprawę - powiedział Ron. - On myśli, że Dumbledore chce przejąć jego rolę jaką odgrywa w Ministerstwie Magii. Nie wierzy mu już w niczym. 
- Z tego co wiem, to Knot, na początku swojego urzędnictwa jako Minister Magii ciągle prosił Dumbledore'a o rady. Teraz, gdy już poczuł się lepiej na tym stanowisku, nie potrzebuje jego rad. Tym samym stał się samowolny - rzekła Hermiona. 
- Wydaje mi się, że ten Knot to chyba mózgu nie ma - powiedziałam, a bliźniacy zachichotali. - Mógłby chociaż brać pod uwagę, że Voldemort powrócił, a nie odstawiać to w kąt.
- Dumbledore ciągle próbuje go przekonać, ale wiesz, to jak mówić do słupa -  odezwał się Ron. 
- A słup stoi jak du... - Zanim Fred dokończył zdanie, Hermiona spiorunowała go wzrokiem. Ja jednak roześmiałam się głośno wraz z Georgem i Ronem. 
- Tu jest jeszcze coś o jakiejś kobiecie - zauważyła Ginny. 
- I myślisz, że co? - zapytał George, a Ginny spojrzała na niego z litością. Ja jednak szybko skojarzyłam fakty. Gdy bliźniacy na mnie spojrzeli, chyba też wiedzieli o czym pomyślałam. 
- Myślisz, że po prostu mogłaby sobie tak normalnie wejść do pubu? Po co by tam szła?
- Nie wiem - powiedziałam, sama się nad tym głęboko zastanawiając. 
-  Mnie bardziej interesuje, co było przyczyną bójki z tym Barclayem - rzekł George. - Zwykła kłótnia o Kremowe Piwo nie spowodowałaby bójki. 
- Kto to w ogóle ten Barcley? - zapytał Ron. 
- Nie mamy pewności, że to akurat mama Alessi - wtrąciła Hermiona. W tej samej chwili, do kuchni wrócił Syriusz. Usiadł na swoim miejscu i spojrzał na nas. 
- Czytałeś ten artykuł? - zapytałam natychmiast, podsuwając mu pod nos gazetę. 
- Czytałem. Dlaczego pytasz? - Jego głos był zbyt uprzejmy, ale jednak to nie był mój największy problem. 
- Wiesz kto to, ten Hobbes? 
- Pewnie jakiś czarodziej - wzruszył ramionami, spoglądając na artykuł. Zmrużyłam oczy, przypatrując mu się. 
- No, dobra. Zakon ma na oku tego Barclaya Hobbesa. Kiedyś był podejrzany o bycie Śmierciożercą, jednak nic mu nie udowodniono. Równie dobrze mogły to być jakieś prywatne, nic nie znaczące dla Zakonu, porachunki - znowu wzruszył ramionami. Jego wzrok wyraźnie mówił mi żebym nie drążyła. 
- A ta kobieta? Może przychodzi ci coś do głowy? - zapytał George, a Syriusz pokręcił głową.
- Dużo się takich kłótni ostatnio zdarza? - spytałam. Miałam oczywiście na myśli czy jest to sprawka Śmierciożerców. 
- To już jest informacja tylko dla Zakonu - odrzekł tonem , który mówił tylko jedno: na następne pytania ci nie odpowiem i przestań pytać.
    O nic już więcej nie zapytałam. Jeśli to była faktycznie moja mama, to dlaczego znalazła się akurat tam i uczestniczyła w bójce? Skoro Barclay mógł być Śmierciożercą, mógł jej też coś zrobić. To już nie miało sensu. Dlaczego nie zrobiła nic ze spalonym domem? Dlaczego nie zaczęła mnie szukać? Te wszystkie pytania nie miały ani krzty logiki. Nie rozumiałam całej tej sytuacji. 
     Gdy już miałam się odezwać do bliźniaków, do kuchni wszedł jakiś rudowłosy mężczyzna. Pierwszy raz na oczy go widziałam, ale gdy wiewiórki rzuciły się by się z nim przywitać, nazywając go "tatą", to chyba musiał być ich ojcem. No przecież nie matką.
- Dzień dobry, panie Weasley! - zawołała radośnie Hermiona, a ja poczułam się dziwnie głupio. Tylko ja go tu nie znałam. 
- Witaj, Syriuszu! - powiedział pan Weasley, ściskając rękę Syriuszowi.  
- Cześć, Arturze!
Gdy pan Weasley skierował kroki w moją stronę automatycznie wstałam. Czułam, że jestem cała czerwona na twarzy, a stałam w takiej pozycji jakbym się go bała. 
- Myślę, że mam przyjemność poznać córkę Syriusza, prawda? Dumbledore mi już powiedział o tobie. Jestem Artur Weasley. Ojciec tych rudzielców - potrząsnął moją ręką, tak, że mało mi się nie odleciała. 
- Miło mi pana poznać - wybąkałam. - Jestem Alessia. 
- Śliczne imię - odparł i usiadł dwa krzesła ode mnie. - Gdzie jest Molly?
- Na górze - odrzekł Fred. 
- Syriuszu, mam dla ciebie wiadomość od Dumbledore'a. Alessio ciebie też ona dotyczy. Jak już pewnie wiecie, Alessia musi mieć prawnych opiekunów. Dumbledore poszedł więc porozmawiać z Tonksami. Według niego to są najodpowiedniejsi ludzie. Znamy ich i przede wszystkim pomagają Zakonowi. I... 
- I...? - zapytał Syriusz.
- Zgodzili się - Pan Weasley uśmiechnął się szeroko, od ucha do ucha, spoglądając to na mnie, to na Syriusza.
- Kim są Tonksowie? - zapytałam, nie mając pojęcia o kim mowa. 
- To są rodzice Tonks. Andromeda, jej mama, jest moją kuzynką - wyjaśnił Syriusz.
- I to oni będą moimi prawnymi opiekunami?
- Jeśli Ministerstwo Magii się zgodzi to tak.
Czyli jednak sprawa z ministerstwem ruszyła. Ale czy będzie tak łatwo, jak się wydaje? Skoro Knot nie ufa już Dumbledore'owi, to czemu ma się zgodzić, na przyznanie praw rodzicielskich osobom, które się z nim przyjaźnią? Nie będzie chciał zrobić mu na złość?

Mrs.Black & Evii

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział V

    Jak widzicie, poniższy rozdział jest wcześniej, niż można było się spodziewać. Rozdziały dodawałyśmy średnio co miesiąc, a teraz zamierzamy skrócić ten czas do dwóch, trzech tygodni (jeśli się uda). Mamy nadzieję, że co do długości rozdziału, dogodziłyśmy Wam w tej kwestii. Komentarze po przeczytaniu, mile widziane! :)



   Jedliśmy obiad, który  przygotowała pani Weasley. Ze szczerością mogłam przyznać, że jeszcze nigdy nie jadłam tak wyśmienitych dań. Nawet mama takich nie potrafiła przyrządzić. Obserwowałam wszystkie osoby siedzące przy stole. Każdy z nich rozmawiał ze sobą beztrosko, jak gdyby robili to codziennie. Może i nawet było to u nich na porządku dziennym? Całkiem prawdopodobne. Jednak dla mnie było to coś niezwykłego. Gdy jadałam obiady z mamą, zawsze było cicho. Od czasu, do czasu wymieniałyśmy między sobą uwagi na temat jedzenia, albo tego, co każda robiła w dany dzień. Nic więcej. A tutaj... tutaj wszyscy rozmawiali o wszystkim i jednocześnie o niczym. Było bardzo rodzinnie, a mnie się udzielił nastrój osób, które siedziały przy stole.

   Przez głowę przemknęła mi myśl, że zachowuję się nie najlepiej w stosunku do mamy. Kto wie gdzie mogła teraz być? Kto wie co mogła teraz robić i w jakim być stanie? Ja siedziałam sobie spokojnie i bezpiecznie, napychając się jedzeniem, podczas, gdy mama mogła umierać z głodu... albo już nie żyć. Zanim ogarnął mnie smutek i poczucie winy, wzięłam głęboki wdech i próbowałam odepchnąć tę myśl gdzieś daleko.
   Po obiedzie myślałam, że pęknę. Spodnie stały się za ciasne i miałam wrażenie, że zaraz się rozerwą w pasie. Pani Weasley ciągle nalegała, abym zjadła coś jeszcze, bo byłam "strasznie chuda". Nie mogłam odmówić, a raczej nie potrafiłam. Po tym, gdy każdy się najadł, zaproponowałam pani Weasley swoją pomoc przy sprzątaniu. Na początku protestowała, tak jak w sytuacji z talerzami, ale w końcu się zgodziła i razem z Ginny pomogłyśmy jej pozmywać naczynia.
- Syriusz powiedział mi, że będziesz się uczyć w Hogwarcie - zagadnęła pani Weasley, w którymś momencie.
Pokiwałam głową, wycierając szmatką talerz, który podała mi Ginny.
- Tak, profesor Dumbledore mi to zaproponował. To bardzo miłe z jego strony... tyle, że... musi się najpierw wyjaśnić ta cała sprawa z Ministerstwem Magii - odrzekłam, przez chwilę stojąc w bezruchu.
Nie byłam pewna czy Syriusz opowiedział pani Weasley o tej całej sytuacji z Ministerstwem Magii i mną. Kiedy zobaczyłam pytającą minę rudej kobiety, byłam już pewna, że nic nie wie.
- Jaka sprawa?
- Chodzi o to... - Wzięłam głęboki wdech i odłożyłam talerz, by wziąć drugi do wycierania. -... że Ministerstwo Magii nic nie wie o moim istnieniu. Profesor Dumbledore przyszedł i powiedział mi o tym. Od mojego urodzenia nikt nie wie, że w ogóle się urodziłam.
- Przecież to niemożliwe - powiedziała pani Weasley z wymalowanym zaskoczeniem na twarzy.
- Profesor Dumbledore, też twierdził, że to jest niemożliwe, ale jednak - westchnęłam ciężko, spoglądając na panią Weasley. - Sprawa jest na tyle skomplikowana, że moi rodzice nie mogą mną się opiekować. - Wymawiając słowo "rodzice" poczułam dziwny ucisk w brzuchu. - Mama przecież... zaginęła, a Syriusz - zawahałam się wypowiadając imię mojego ojca - jest poszukiwany, bo według Ministerstwa jest mordercą. Więc... sama nie wiem, jak to wszystko się rozwiąże.
- W takim wypadku, Dumbledore będzie musiał poszukać ludzi, którzy zechcą być twoimi prawnymi opiekunami - oświadczyła pani Weasley. Widząc moją niezdecydowaną minę dodała: - Nie bój się, jestem pewna, że będą to osoby, które znamy.
- Mam nadzieję - mruknęłam pod nosem.
   Gdy skończyłyśmy sprzątać po obiedzie, pani Weasley razem z Ginny usiadły przy stole. Syriusz wdał się w rozmowę z panią Weasley, a Ginny obserwowała jak Fred i George grają w szachy czarodziejów, które dopiero po chwili dostrzegłam. Kiedyś mama przyniosła takie do domu i próbowała mi wytłumaczyć na czym polega gra. Rezultaty były takie, jak próba przeczytania całej książki pt. "Szlachectwo naturalne, czyli genealogia prawdziwych czarodziejów". Jednak nie minął nawet tydzień, a szachy zniknęły, zanim nauczyłam się w nie grać.
- Chcesz zagrać? - Z zamyśleń wyrwał mnie jeden z bliźniaków, George.
Spojrzałam na nich, a potem na szachy. Gra była już skończona i zdaje się, że wygrała ta sama osoba, która zaproponowała mi grę.
- Nie umiem - przyznałam, a na policzkach wykwitły mi rumieńce. A przynajmniej tak mi się zdawało.
- Nie bój nic, nauczymy cię - odezwał się Fred i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Dokładnie - zgodził się George. - Siadaj. - Wskazał mi krzesło, na którym przed chwilą siedział, a sam usiadł obok, na drugim
Trochę się wahałam, ale w końcu podeszłam i usiadłam.
- No więc tak, grę zaczynają białe pionki, a potem wykonujecie ruchy na przemian - rzekł George, a ja kiwnęłam głową. Co z tego, że akurat to wiedziałam? Pozwoliłam George'owi mówić dalej. - Wykonanie ruchu jest obowiązkowe. Nie można z niego zrezygnować, nawet wtedy, gdy ma on prowadzić do strat czy przegranej. Gra toczy się do zamatowania jednego z króli lub rezygnacji jednego z graczy.
   Próbowałam pojąć to wszystko co mówił George, ale niekiedy trzeba było mi wyjaśniać wszystko kilka razy. W końcu po całym tygodniu tłumaczenia - naprawdę czas się tak ciągnął, jakby to był tydzień - mogliśmy zacząć grę. George pomagał mi w grze, a przy tym dawał rady na przyszłość, których i tak nie zapamiętam. Dobrze się bawiłam, grając w szachy czarodziejów z Fredem i Georgem i szczerze było mi przyjemnie w ich towarzystwie. Nie wiem jakim cudem, czy to przez to, że Fred dawał mi forów, czy przez to, że pomagał mi George, ale wygrałam. Nie wiem czy powinnam tutaj użyć słowa "wygrałam", powinno być "wygraliśmy", ale to nie zmienia faktu, że Fred był po przegranej stronie.
- Chcę rewanżu! - zawołał Fred z teatralnym oburzeniem.
- A to, że chcesz to wiesz... - roześmiałam się. - Nie zawsze dostajemy to czego chcemy.
- Pogódź się z przegraną, braciszku - odparł George, szczerząc do niego zęby.
Odchyliłam się na krześle cicho chichocząc. Przymknęłam oczy i w tej samej chwili drzwi do kuchni trzasnęły lekko. Natychmiast otworzyłam oczy by sprawdzić kto wszedł. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam Remusa Lupina. I nie tylko ja byłam zaskoczona jego przyjściem, przez parę sekund Syriusz też wyglądał na zaskoczonego.
- Witaj, Remusie - odrzekła pani Weasley uśmiechając się do niego. - Co cię sprowadza?
- Jakieś nowe informacje? - zapytał na starcie Syriusz.
- Dzień dobry - powiedziałam.
Remus spojrzał na mnie i uśmiechnął się słabo.
- Witaj, Alessio.
- Coś się stało? - dopytywał Syriusz.
Remus przez chwilę milczał, a potem odpowiedział zerkając na mnie:
- Możemy porozmawiać?
Zamarłam na chwilę w bezruchu. Przyjaciel Syriusza patrzył na mnie tak, jakbym miała coś wspólnego z tym, co ma mu powiedzieć. Zanim Syriusz wstał, wypaliłam szybko, chcąc się upewnić w swoich domysłach:
- To ma coś wspólnego ze mną?
Lupin spojrzał najpierw na mnie, a potem na Syriusza, który przypatrywał mu się, próbując odczytać coś z jego twarzy. Najwyraźniej coś odczytał bo powiedział:
- Skąd te przypuszczenie? Remus chce tylko ze mną porozmawiać.
Zmrużyłam oczy.
- To ma związek ze mną. - Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niż kolejne pytanie. Czułam, że to co chce przekazać jest bardzo ważne i na pewno jestem w to wmieszana.
Nastała cisza. Kiedy Syriusz otwierał usta, żeby coś powiedzieć, nie dałam mu dojść do słowa,
- Skoro to ma związek ze mną, ja powinnam o tym wiedzieć.
Przez chwilę milczeli, aż w końcu Remus się odezwał:
- Masz całkowitą rację, Alessio. Powinnaś się dowiedzieć. No cóż. - Wziął głęboki wdech. - Doszła do nas wiadomość, że Śmierciożercy podpalili jeden z domów w Borough of Hilingdon. Była w nim kobieta... i.... najprawdopodobniej był to twój dom, Alessio...
   Siedziałam nieruchomo wpatrując się w niego tępo, nie okazując w żaden sposób, że w ogóle go zrozumiałam. Z początku naprawdę nie zrozumiałam o co mu chodzi. Dopiero po chwili, to wszystko zaczęło do mnie docierać. Dom spalony. Kobieta była w tym domu. Jaka kobieta? Dlaczego spalili dom? Dlaczego ona tam była? Kobieta... czy to była mama? Nie było mi szkoda tego domu. Nie, to nieprawda. Było mi szkoda ze względu na wspomnienia związane z mamą, ale oprócz tego kojarzył mi się tylko z więzieniem. A teraz... mama mogła już nie żyć. Poczułam się jak ktoś komu odebrano resztkę nadziei. To nie może być prawda. Ona nie może nie żyć!
   Rozejrzałam się po pokoju jakbym oczekiwała, że któryś z bliźniaków, Syriusz albo pani Weasley, krzykną "Prima Aprilis, dałaś się wkręcić!" i wszyscy wybuchną śmiechem. Ale nic takiego się nie stało. Wszyscy obecni w salonie patrzyli na mnie z głębokim smutkiem i współczuciem. Zacisnęłam zęby, żeby się nie rozpłakać. 
- Ja... przepraszam... - powiedziałam i wybiegłam z kuchni. Natychmiast skierowałam się na górę do pokoju, w którym rzuciłam się na łóżko i wybuchłam płaczem. Przed oczami miałam ciągle swój dom, stojący w płomieniach, a w uszach słyszałam krzyk... krzyk kobiety. Stałam przed murkiem i obserwowałam, jak pomarańczowe płomienie liżą ściany domu. Chciałam tam wbiec i uratować kobietę, która krzyczała. Chciałam jej pomóc, ale nie mogłam. Ktoś mnie trzymał i nie pozwalał do niej pobiec. Próbowałam się wyrwać, ale ten ktoś wzmocnił uścisk. Spojrzałam na osobę, która mnie trzymała. To był on. Niebieskooki mężczyzna. Trzymał mnie i nie puszczał. W jego oczach majaczył smutek i żal. "Puść mnie!", krzyknęłam, a on tylko pokręcił głową. Nagle błysnęło za nim zielone światło, a jego oczy przestały być smutne. Zrobiły się... martwe. W jednej chwili rozluźnił uścisk i padł na ziemię. Cofnęłam się gwałtownie, wydając z siebie zduszony pisk. Zanim ogień dotknął mojego ciała, zobaczyłam ubraną na ciemno postać odchodzącą w noc.
- Alessio! Alessio! - ktoś mną potrząsał. Otworzyłam szeroko oczy i w pierwszej chwili pomyślałam, że siedzi na mnie jakaś wiewiórka. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to Ginny. Podniosłam się przecierając oczy. 
- Przepraszam, że cię obudziłam, krzyczałaś przez sen - wyjaśniła cicho.
   Pokiwałam głową na znak, że się nie gniewam. Spojrzałam na zegarek. Było dopiero po dwudziestej. Miałam ochotę z powrotem zakopać się w pościeli i już nigdy nie wychodzić, ale wiedziałam, że muszę porozmawiać z Syriuszem. Doprowadziłam się do względnego porządku, jednak zapuchniętych oczu nie dało się ukryć.
   Zeszłam na dół kierując się od razu do kuchni. Oczywiście mógł być u siebie, ale czułam, że jest nadal w kuchni. Rzeczywiście był tam, gdzie się spodziewałam. Tak samo jak bliźniacy i Ron. Wolałabym z nim porozmawiać na osobności, ale skoro tu siedzieli to przecież ich nie wygonię. Syriusz uniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały.
   W jednej chwili do głowy przyszła mi pewna myśl.
- Ch-chciałabym tam pojechać... - wyrzuciłam z siebie cicho. - Chciałabym pojechać do swojego domu, zobaczyć go.
Syriusz spojrzał na mnie bez żadnego wyrazu twarzy. Nie mogłam nic wyczytać z jego miny. W końcu się odezwał.
- Alessio, to już nie jest dom... to są gruzy.
- Ale chciałabym tam pojechać - wtrąciłam.
Syriusz znów na chwilę zamilkł, a potem odpowiedział:
- Myślę, że to zły pomysł.
Zamurowało mnie. Czy on właśnie powiedział, że się nie zgadza? To był przecież mój dom. Musiałam go zobaczyć!
- Co? - zapytałam całkowicie osłupiała.
- Alessio zrozum, to nie byłoby bezpieczne. Pewno pełno już tam mugolskiej policji, poza tym Śmierciożercy mogą się jeszcze tam kręcić. Nie pojedziesz.
Mówił z lekkim wahaniem w głosie, ale kompletnie nie zwróciłam na to większej uwagi. Nie wierzyłam w to, co mówi. Przecież nie mógł mówić tego poważnie? Wiedział jakie to dla mnie ważne!
   - Daj spokój. Ktoś z Zakonu mógłby ze mną pojechać - teraz w moim głosie było słychać wyraźną złość. Syriusz spojrzał na mnie z wyraźnym zaskoczeniem.
   - Myślisz, że członkowie Zakonu nie mają lepszych rzeczy do roboty? - zapytał z nutką ironii w głosie, ale po chwili dodał: - Większość z nich nie ma nawet chwili wytchnienia.
   Patrzyłam na niego, czując przy tym, że zaczyna się we mnie gotować. Chciałam zobaczyć swój dom, a on do jasnej cholery nie pozwalał mi na to! Nie rozumiał tego, jak bardzo się martwię o swoją matkę, bo własną miał głęboko gdzieś! Nie znał tego uczucia, gdy ktoś z rodziny ginie nie wiadomo gdzie, ktoś kogo się kocha ponad wszystko. Nic nie był w stanie zrozumieć.
   Już miałam mu to wszystko powiedzieć w twarz, kiedy się opanowałam. Przez chwilę milczałam, a potem, starając się, żeby mój głos brzmiał wiarygodnie, powiedziałam:
- Przepraszam... masz rację, to jest niebezpieczne. To w ogóle bez sensu, jechać tam gdzie nic nie ma...
Opuściłam głowę i wpatrzyłam się w podłogę. Nie chciałam, żeby coś odczytał z mojego wyrazu twarzy. Pojadę tam. Jeśli nie mogę liczyć na czyjąś pomocą, to zrobię to sama.
- Wiesz, nie czuję się najlepiej. Pójdę już spać. Dobranoc...
Gdy wychodziłam z pokoju w mojej głowie już układał się plan.
   Kiedy Ginny wyszła z pokoju zaczęłam przeglądać swoje rzeczy zastanawiając się co będzie mi potrzebne. Ze środkowego Londynu muszę dotrzeć do zewnętrznego Londynu, a konkretnie do Londyn Borough of Hilingdon, gdzie mieszkałam z mamą. Nie wiedziałam, ile dokładnie zajmie dotarcie do tej części regionu, ale już wiedziałam, o której będę musiała wyjść.
Nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się gwałtownie i do pokoju wparowali bliźniacy. Natychmiast odsunęłam się od szafy, nie chciałam sprawiać wrażenie, że się gdzieś wybieram.
- Ginny jest na dole - powiedziałam do nich, jakby nigdy nic.
- Przyszliśmy do ciebie - wyjaśnił Fred.
- Po co? - zapytałam, nie patrząc na nich. Mogłam się wydać przez swoją minę.
Kątem oka zauważyłam, że George wzdycha.
- Nie pojedziesz chyba sama, prawda? Bez różdżki, taka bezbronna.
Spojrzałam na nich ze zdumieniem, a przynajmniej tak starałam się wyglądać.
- Gdzie mam jechać? - zapytałam, jakbym nie wiedziała o co chodzi. - Nigdzie się nie...
- Wiesz, że nas nie da się nie oszukać? - George uniósł jedną brew z lekkim uśmiechem na twarzy.
Zaklęłam w duchu.
- Nie jestem bezbronna - warknęłam, zostawiając gdzieś minę dziewczyny, która nie wie o co chodzi.
- Doprawdy? Czarodziej bez różdżki, jest całkowicie bezbronny - oświadczył z ironią George.
- Jestem pewien, że nawet nie potrafisz się bić... - dodał Fred.
- Ale oczywiście nie dyskryminujemy cię jako dziewczynę. W żadnym wypadku - wtrącił drugi.
Spojrzałam najpierw na jednego, a potem na drugiego. No i co ja miałam teraz zrobić? Na ich twarzach malowała się bezgraniczna pewność.
- Czego chcecie? - zapytałam niemiłym tonem.
- Pomóc ci - odpowiedzieli jednocześnie.
Teraz patrzyłam na nich naprawdę zaskoczona. Spodziewałam się, że będą chcieli wygadać wszystko Syriuszowi, ale nie, chcieli pomóc.
   Czemu chcecie mi pomóc? - zapytałam, obserwując ich czujnym wzrokiem.
- Myślisz, że przegapilibyśmy okazję do zrobienia czegoś...
- czego zabrania nam mama...
- ... i czegoś co by pomogło tobie?
Przygryzłam wargę, czując, że zwyczaj bliźniaków, dokańczania za siebie zdań, mnie denerwuje.
- Oczywiście, że nie! - zawołali, uśmiechając się szeroko.
- Poza tym chyba nie myślisz, że gdy już wiemy co planujesz, pozwolimy ci jechać samej - powiedział Fred.
- No a dlaczego nie?
Powoli udzielał mi się nastrój, który pozwalał mi się z kimś kłócić. Nie miałam zamiaru brać ich ze sobą, a tym bardziej grzecznie im odmawiać.
- Bo polubiliśmy cię - zaczął Fred.
- ... i szkoda byłoby stracić taką ładną buźkę, jak twoja - dokończył George.
- Dokładnie - potwierdził Fred z lekkim zawahaniem.
Wywróciłam oczami.
- To nie wasza sprawa. Nigdzie ze mną nie idziecie - warknęłam.
- Skoro już wiemy, to automatycznie zostaliśmy wplątani do tej sprawy, więc...
- ... to jest nasza sprawa.
- I oczywiście skorzystamy z okazji. Dzięki, że pytasz.
Nie chciałam się poddać tak łatwo. Oni mieli zostać tutaj, nic nie wiedząc, a ja miałam spokojnie wyjść i dotrzeć tam jak najszybciej. Nie planowałam kogoś ze sobą brać.
- Nigdzie ze mną nie idziecie - powtórzyłam z naciskiem.
- Nie nie wmawiaj nam, że zamierzasz dotrzeć do Borough of Hilingdon na piechotę! - prychnął z litością w głosie Fred.
Zmierzyłam go wzrokiem wściekłego bazyliszka.
   Szczerze mówiąc właśnie taki miałam zamiar. Oczywiście nigdy bym się do tego nie przyznała, bo teraz mi również wydawało się to niezbyt najlepszym pomysłem. Szesnastolatka sama w nocy pędząca na piechotę na drugi koniec regionu? Zdecydowanie była to kiepska koncepcja. Jednak mimo wszystko nie chciałam, żeby ze mną szli.
- Nigdzie nie idziecie! Nie zrozumieliście za pierwszym razem? - wycedziłam tracąc już ostatki spokojnego tonu. Bliźniacy spojrzeli na siebie lekko zaskoczeni.
- Wredna Alessia to coś nowego - skomentował George szczerząc zęby.
- Nie zrozumieliście? Tam są drzwi - powiedziałam stanowczo, chcąc skończyć rozmowę na ten temat.
Fred spojrzał na brata.
- Widzę, że nic nie zdziałamy. Chodź George, utniemy sobie pogawędkę z Syriuszem, bo tak jakoś nie ma z kim gadać.
George zerknął na mnie i już mieli wyjść z pokoju, kiedy się poddałam.
- Dobra! Zgoda, możecie ze mną iść!
Nie mogłabym pozwolić im wygadać o wszystkim Syriuszowi, bo na pewno nie zdołałabym się wymknąć ani dzisiaj, ani przez najbliższy czas.
- Przyjdziemy o wpół do pierwszej - odparł Fred śpiewnym głosem, a George zaśmiał się pod nosem.
   Gdy opuścili pokój myślałam, że wyjdę z siebie. Owszem, byłam na nich zła za to, że próbowali ze mną iść (i udało im się to), ale byłam też zła na siebie, za to, że ostatecznie się zgodziłam. Jednak nie miałam innego wyjścia. Gdybym im nie pozwoliła, na pewno by wszystko wygadali. A może tylko tym straszyli?
   Leżałam na łóżku wpatrując się bezmyślnie w sufit. Nie ruszyłam się, gdy do pokoju przyszła Ginny, a gdy powiedziała "dobranoc", mruknęłam tylko coś pod nosem. Niecierpliwie czekałam, aż wybije odpowiednia godzina i przyjdą bliźniacy. Wolałabym od razu iść, ale byłam zmuszona przeczekać, aż wszyscy pójdą spać.
   Pięć minut po dziesiątej usłyszałam zbliżające się kroki na korytarzu. Nie wiedziałam czyje kroki było słychać na schodach, ale ktokolwiek to był, nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Przykryłam się kocem, odwróciłam plecami do drzwi i położyłam głowę na poduszce, zamykając oczy. Zacisnęłam zęby, gdy usłyszałam pukanie, a po chwili otwierające się drzwi.
- Alessio, śpisz już? - usłyszałam głos Syriusza.
   Zacisnęłam mocniej palce na kocu, starając się nie otwierać oczu. Nadal zastanawiałam się dlaczego na swojego ojca mówię po imieniu. Wcześniej było łatwiej mi tak mówić, ale teraz to wszystko dziwnie brzmi. Może się wydawać, że nie mam szacunku do swojego ojca, ale to nie o to chodzi. Mam do niego szacunek, owszem, ale nie znalazłam nadal konkretnego powodu, dla którego mogłabym mówić na niego "tato". Co z tego, ze był moim biologicznym ojcem, skoro nie znałam go tyle lat. Szesnaście lat to szmat czasu i nie da się tego nadrobić w ciągu kilku tygodni.
   Syriusz przez chwilę stał w bezruchu za pewne mnie obserwując. Potem jednak podszedł i poczułam, że się nade mną pochyla.
- Wiem jakie to dla ciebie ważne, ale gdyby coś ci się stało, nie wybaczyłbym tego sobie - szepnął cicho i już myślałam, że wyjdzie, kiedy pocałował mnie w czoło. Dopiero kiedy poprawił na mnie koc, wyszedł z pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
   Przeczekałam chwilę, aż oddali się i wypuściłam z płuc powietrze, które wstrzymałam kiedy się pochylił. Przewróciłam się na plecy i spojrzałam w sufit. Martwił się o mnie, a ja zaplanowałam sobie, że ucieknę po to by zobaczyć ruiny własnego domu. Zależało mu na mnie, a ja miałam zamiar wystawić go do wiatru. Może faktycznie nie powinnam była nigdzie iść? Może naprawdę mogłoby mi się coś stać? Byłam pełna wątpliwości.
   W końcu na zegarku pojawiła się godzina w pół do pierwszej. Usiadłam na łóżku z pewnym wahaniem. Po tym co usłyszałam od Syriusza (może w końcu zasłużył na to, żeby nazywać go tatą?) nie byłam pewna czy mam iść. Targały mną sprzeczne emocje. Z jednej strony chciałam pójść, zobaczyć, ale z drugiej strony coś mi mówiło, że nie powinnam tam się dostać. Przygryzłam wargę zastanawiając się nad tą całą sytuacją, gdy w końcu przyszli bliźniacy.
- Gotowa? - zapytał George.
Spojrzałam na bliźniaków niezdecydowana. Fred i George spojrzeli na siebie, a później na mnie.
- Dlaczego masz taką minę? - odezwał się Fred.
Wzruszyłam ramionami, nie za bardzo wiedząc co im powiedzieć. To co powiedział Syriusz, to było naszą sprawą i nie miałam ochoty im o tym opowiadać. Trudno mi było też wyjaśnić dlaczego jestem rozdarta.
- Daj spokój. Chciałaś iść zobaczyć, więc pójdziemy. Może dowiesz się czegoś o swojej... matce.
Przygryzłam wargę zastanawiając się nad tym. Gdybym nie pojechała żałowałabym, a gdybym pojechała i mi się coś stało, to i tak był żałowała. Dobra... zaryzykuję.
- Jedziemy - rzuciłam, wstając z łóżka.
Chłopcy uśmiechnęli się z zadowoleniem do siebie. Gdy wstałam i wyciągnęłam torbę z pod łóżka Fred powiedział:
- Po co to bierzesz? Wystarczy, że się ciepło ubierzesz. My o resztę zadbamy.
Uniosłam brwi, spoglądając na nich. Po krótkim namyślę, uznałam, że uwierzę im na słowo.
   Schodząc na dół staraliśmy się nie robić najmniejszego hałasu. Z tego co powiedzieli mi Fred i George, pani Weasley miała płytki sen i cokolwiek co zrobilibyśmy głośniej, obudziłoby ją. Trochę się obawiałam, że Syriusz nie śpi, ale gdy nie zobaczyłam żadnego światła wychodzącego z kuchni, odetchnęłam z ulgą. Dotarliśmy do drzwi i wymknęliśmy się na zewnątrz, błagając w duchu, żeby nikt się nie obudził, bo drzwi trochę skrzypiały. Udało się.
- Chodź w tamtą stronę - mruknął George i złapał mnie za łokieć, prowadząc w prawą stronę, podczas gdy ja chciałam pójść w lewą. Doszliśmy do końca ulicy oświetlonej przez kilka latarni. Fred rozejrzał się wokół sprawdzając czy nikogo nie ma w pobliżu, po czym wyciągnął różdżkę i pomachał nią nad ulicą.
   Nagle przed nami - nie wiadomo skąd - zmaterializował się wściekle fioletowy, trzypiętrowy autobus. Ze środka wyskoczył konduktor w fioletowym uniformie. Chłopak miał na oko dziewiętnaście, a przy tym był bardzo pryszczaty, z odstającymi uszami.
- Witam w imieniu załogi Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka transportu dla czarownic i czarodziejów zagubionych w świecie mugoli. Wystarczy machnąć ręką, która ma moc i wejść do środka, a zawieziemy państwa, dokąd państwo sobie życzą. Nazywam się Stan Shunpike i tej nocy będę państwa przewodnikiem - wyrecytował znudzony, jakby tego tekstu uczył się na pamięć. Kiedy skończył spojrzał na nas i nieco się zdziwił. - Zapraszam do środka.
   Weszliśmy za nim do środka i zobaczyłam około tuzin mosiężnych łóżek z bordową kołdrą, w których spali jacyś ludzie. Cały autobus oświetlały świece przyczepione do ścian, które rzucały blade, drgające światło na wszystko wokół. Przeszliśmy na przód autobusu.
- No to gdzie właściwie znajduje się ten twój dom? - zapytał Fred.
- London Borough of Hilingdon - odparłam, oglądając z zafascynowaniem wnętrze autobusu.
   - Trzy bilety do London Borough of Hilingdon - powiedział George i wyciągnął z kurtki sakiewkę.
Otworzywszy ją, wyciągnął odliczoną kwotę i wręczył Stanowi, a ten dał nam po trzy bilety.
- Ernie! Do London Borough of Hilingdon! - zawołał do kierowcy, a chwilę potem wszyscy troje padliśmy na łóżko za nami pod wpływem gwałtownego ruszenia autobusu.
- Wiesz, nigdy nie jechaliśmy Błędnym Rycerzem i myślę, że to nawet dobrze - mruknął po paru chwilach Fred z niesmakiem na twarzy.
   Spojrzałam przez okno i zdziwiłam się kiedy zobaczyłam całkiem inną ulicę. Jechaliśmy teraz autostradą, wymijając wszystkie samochody z ogromną prędkością. Nie patrzyłam długo przez okno, bo od szybko przesuwającego się obrazu robiło mi się niedobrze.
- Tak w ogóle to jak się nazywacie? - zagadnął Stan, obserwując nas ze swojego fotela, w którym usiadł tuż przed tym kiedy autobus ruszył.
- Jestem Sally... Grey - wypaliłam od razu nieco spanikowana tym pytaniem. Przecież Ministerstwo Magii nie wiedziało o mnie, a ja nie chciałam mówić wszystkim na prawo i lewo jak się nazywam. Szczególnie przez to jakie nosiłam nazwisko.
   George spojrzał na mnie unosząc wysoko brwi, ale po chwili się zreflektował i skłamał tak jak ja.
- To jest Jordan, a ja jestem Adrian.
- Collinsowie - dodał Fred idąc tym samym tropem co ja i George.
Stan pokiwał w zamyśleniu głową, a potem zadał kolejne pytanie:
- Gdzie się wybieracie o tak późnej porze?
- A co nie można? - Fred spojrzał na niego zdziwiony, improwizował - Nie mamy szesnastu lat i mamy prawo chodzić gdziekolwiek chcemy i o której chcemy.
- Wyglądacie dość młodo - odrzekł Stan.
- Ty też wyglądasz młodo, ale się ciebie nie czepiamy - wypaliłam, pragnąc w duchu, żeby przestawał zadawać pytania. Prawdopodobnie to co powiedziałam bardzo pomogło, bo Stan zrobił się czerwony na twarzy i już nie zadawał niewygodnych dla nas pytań. Po chwili uraczył nas "skromną" opowieścią o swojej rodzinie i po kim otrzymał taką urodę. Co jakiś czas przytakiwaliśmy i gdy autobus dotarł na miejsce, wysiedliśmy z prawdziwą ulgą na twarzy.
   Kiedy dotknęłam stopami chodnika zakręciło mi się w głowie i myślałam, że zaraz zwrócę to, co dzisiaj jadłam. Z trudem przełknęłam ślinę i wyprostowałam się. To zdecydowanie nie był mój ulubiony sposób podróżowania.
   Rozejrzawszy się dookoła w ogóle nie poznałam okolicy. Nie dziwiłam się prawie wcale, skoro siedziałam szesnaście lat w domu i nigdzie nie wychodziłam. Wzięłam głęboki oddech i jeszcze raz obejrzałam okolicę.
- Gdzie teraz? - zapytał George. Głupio mi było się przyznać do tego, że nie wiem gdzie jesteśmy, więc wskazałam podbródkiem lewą ulicę, mając nadzieję, że wybrałam dobry kierunek.
   Ruszyliśmy. Dziwnie się czułam, idąc nocą po ulicy i nie mając zielonego pojęcia, gdzie się znajdujemy. Tym bardziej, że za niedługo miałam zobaczyć swój dom, w którym kiedyś mieszkałam z mamą... a raczej to, co z niego pozostało. Teraz już nie byłam pewna, czy chcę zobaczyć ten widok. Bałam się tego, co tam zastanę.
   Gdy przeszliśmy trzy całe ulice, zorientowałam się, że wybrałam złą stronę. Było mi strasznie głupio, ale na szczęście bliźniacy nic na ten temat nie powiedzieli. Wyglądali na całkiem zadowolonych dłuższą "przechadzką". Dla mnie jednak przechadzka to nie była. Ciągle rozglądałam się w poszukiwaniu jakiegoś człowieka. Miałam wrażenie, że zaraz ktoś wyskoczy zza krzaków i z pewnością nie będzie to zwykły mugol. Ale nic takiego się nie zdarzyło, a my byliśmy całkiem sami w okolicy.
   Skręcając w Athol Way, jak głosiła tabliczka przy jednym z domów, poczułam, że jesteśmy już blisko. Mama nigdy mi nie powiedziała na jakiej ulicy mieszkałyśmy. I nagle go zobaczyłam. Niegdyś piękny, zadbany, malutki domek przeistoczył się w czarne zgliszcza. Tam gdzie jeszcze niedawno rosły stokrotki i gdzie od czasu do czasu przechadzał się jeż, walało się dużo przypalonych desek. Na miejscu kuchni widać było gruzy, a tam gdzie znajdował się mój pokój było istne popielisko.
   Dotąd nie wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądać mój dom całkowicie spalony. Nie chciałam o tym myśleć, ani sobie wyobrażać. Nawet jeśli był dla mnie więzieniem przez szesnaście lat, to jednak miałam z nim jakieś wspomnienia. A teraz... teraz te wszystkie wspomnienia się wypaliły.
   Cały teren był otoczony taśmami policyjnymi. Przez głowę przemknęła mi wizja ludzi poubieranych w mundury stróży prawa chodzących w tę i z powrotem po pozostałościach budynku. Po chwili wyobraziłam sobie jak gapie wpatrują się w czarny worek, którzy wynosili policjanci z domu, czarny worek... z ciałem. Wzięłam natychmiast głęboki oddech, odpychając od siebie te okropne i przerażające myśli.
   Podeszłam bliżej i mimo woli dotknęłam żelaznej furtki, przez którą się wchodziło na podwórko. Czułam, że Fred i George co chwilę na mnie zerkają i że są tak samo (no prawie) wstrząśnięci tym widokiem, co ja. Oczy zaczęły mnie piec, przez napływające łzy. Odwróciłam na chwilę wzrok, po czym otworzyłam furtkę i przeszłam przez nią. Przechodziłam z jednego miejsca do drugiego bardzo powoli i ostrożnie. Nie wiedziałam po co chodziłam po gruzowisku, wydawało się to bez sensu. Miałam jednak nadzieję, iż coś - jakikolwiek - przedmiot, który mogłabym wziąć ze sobą, ocalał.
   Kiedy usłyszałam, że bliźniacy także wchodzą za mną na podwórko, nie odwróciłam się. Starałam się nie płakać i iść dalej by nic nie uszło mojej uwadze. Mugolscy policjanci mogli już wszystko obejrzeć, ale miałam nadzieję, że coś przeoczyli. Dotarłszy na miejsce, gdzie znajdował się kiedyś mój pokój, przycupnęłam przy górze desek i powoli zaczęłam je przenosić, by zobaczyć, czy coś zostało.
- Alessio - powiedział w pewnej chwili George, podnosząc coś z ziemi. Natychmiast poderwałam głowę, by zobaczyć o co chodzi. Rudowłosy chłopak trzymał w ręce coś długiego i błyszczącego. Coś co przypominało... naszyjnik. Błyskawicznie do niego podeszłam i wtedy dokładniej się przyjrzałam znalezisku. Było to złote serduszko z wygrawerowanymi literami "C & S", które w świetle księżyca pobłyskiwało mocno. Wzięłam go w ręce i zaczęłam przesuwać palcami po literach. Biżuteria z pewnością należała do mojej matki, ale nigdy wcześniej jej nie widziałam. Musiała więc ukryć to głęboko w swoich rzeczach. Ale co znaczyły ów litery, nie miałam pojęcia.
- Lepiej już chodźmy - mruknął Fred rozglądając się wokół. - Za długo już tu siedzimy.
Oczywiście miał rację. Nie wiem, ile dokładnie minęło czasu odkąd tutaj dotarliśmy, ale czułam, że było go sporo. Choć miałam ochotę usiąść i się rozpłakać, dzielnie pokiwałam głową i ruszyłam za bliźniakami. Rzucając ostatnie spojrzenie na dom, zaczęłam się zastanawiać nad jedną istotą informacją, którą przekazał mi Lupin. Nad kobietą, która była w domu w chwili spalenia. Zaciskając zęby starałam się nie myśleć o tym iż może to była moja mama. Nie znałam powodu jej zniknięcia, ale nawet jeśli wróciła, to od razu zaczęłaby mnie szukać. Żeby zginąć w ten sposób, musiała być w domu więcej niż dziesięć minut, a skoro mnie w nim nie było to... W jednej chwili pomyślałam, że może wcale nie zamierzała mnie szukać. Może wcale nie wróciła po mnie... Albo to nie była ona...
   Odeszliśmy nieco od miejsca wypadku i ponownie wezwaliśmy Błędnego Rycerza. Wsiadając do niego byłam nieobecna myślami, które teraz błąkały się przy sprawie z moim spalonym domem. Ściskając mocno w kieszeni wisiorek z serduszkiem, pogrążyłam się w niemej rozpaczy. Nie płynęły mi łzy po policzkach, ale moja dusza płakała.  
- Chodź, wysiadamy - powiedział nagle, któryś z bliźniaków. Podniosłam głowę, ale nie byłam w stanie rozpoznać, który to był. Rozejrzałam się wokół i stwierdziłam, że jesteśmy w tym samym miejscu, gdzie po raz pierwszy wezwaliśmy autobus. Chłopak wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać. Kiedy wyszliśmy puściłam się go i schowałam dłonie do kieszeni.
   Do domu przy Grimmuald Place 12, weszliśmy tak cicho, jak wymykając się z niego. Stanęłam na chwilę przy ścianie starając się wrócić na ziemię.
- Możemy jeszcze wstąpić do kuchni? - szepnął cicho Fred. - Zgłodniałem.
Nie odezwałam się, ale pokiwałam delikatnie głową i chwilę potem ruszyliśmy w stronę kuchni. Uznałam, że skoro narazili swoje bezpieczeństwo na rzecz pojechania ze mną do dawnego domu, to należy im się coś do jedzenia, skoro byli głoni. Gdy doszliśmy do drzwi, zobaczyłam przenikające światło z kuchni przez szparę pod drzwiami. Zanim jednak zdążyłam powstrzymać bliźniaków, aby nie wchodzili było już za późno. Wparowali do kuchni i nagle zamarli w bezruchu. Stanęłam przerażona tym, dlaczego stanęli jak wryci. Chwile mijały, a ja już się zaczęłam domyślać co zobaczyli.
- Fredzie i George'u Weasley! - rozległ się ostry, zdenerwowany głos pani Weasley. - Jak śmieliście się wymknąć z tego domu w środku nocy! Przecież ktoś mógł was zobaczyć! Mogło się wam coś stać! Nie pomyśleliście sobie, że mogli tam się czaić Śmierciożercy?! Nie wierzę! Nie wierzę, że to zrobiliście! Jak śmieliście! Po co tam w ogóle poszliście?! No ja się pytam was, dlaczego tam poszliście?!
   Zdawało mi się, że krzyczała bez końca. Bliźniacy byli osłupieni i trochę wystraszeni, tak, że się skulili przez co wydawali się bardzo niscy. Jednak mimo to nadal mnie sobą zasłaniali. Bałam się zza nich wyjrzeć i zobaczyć kto jeszcze jest w kuchni. Obawiałam się, że pani Weasley również może mnie okrzyczeć, a co gorsze, że zobaczę tam własnego ojca.
- Mamo... - zaczął jeden.
- Co mamo?! Co mamo?! Co wam przyszło do głowy, żeby tam pójść?!
Nie mogłam pozwolić, żeby cała wina poszła na nich. W prawdzie, to ja to wszystko wymyśliłam i powinna na mnie nawrzeszczeć, że w ogóle o czymś takim pomyślałam.
- To moja wina - powiedziałam nagle, wychodząc zza bliźniaków. Pani Weasley spojrzała na mnie jakby właśnie okazało się, że Boże Narodzenie jest świętem szatana. - To... j-ja... to moja wina. To ja poprosiłam ich, żeby ze mną tam pojechali. N-na początku odmawiali... ale w końcu się zgodzili... Ja.... bardzo przepraszam... Po prostu chciałam... ch-chciałam zobaczyć to wszystko... b-bo... bo nie wierzyłam - wydukałam w końcu.
   Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Mina pani Weasley mówiła, że się zawiodła na mnie, a ja nienawidziłam, gdy ktoś na mnie tak patrzył. Mama obdarzała mnie tym wyrazem twarzy kilka razy w tygodniu, bo jej nie słuchałam. A teraz, znowu musiałam z tym spojrzeniem i tą minę stanąć twarzą w twarz.
- Nie! - zaprotestował natychmiast George, a ja momentalnie uszczypnęłam go w rękę, by siedział cicho. Ten gest był chyba niezauważony, bo pani Weasley nic nie powiedziała tylko zmierzyła wzrokiem George, a później Freda.
- Przepraszam bardzo... - powiedziałam na koniec i opuściłam głowę. 
Pani Weasley przez chwilę milczała, a potem zaczęła wyganiać ich do pokoju. Czułam, że i tam będzie na nich krzyczeć. 
   Zostałam w kuchni sam na sam z tatą. Nie miał żadnego wyrazu twarzy, ale w głębi serca wiedziałam, że w środku był bardzo rozeźlony. Patrzyłam się na niego zakłopotana, nie wiedząc co powiedzieć. To, co miałam powiedzieć, powiedziałam pani Weasley. Może wersja, którą jej przedstawiłam trochę różniła się od tej prawdziwej, ale w większości była autentyczna. Cisza się przedłużała, a ja czułam, że atmosfera zaczyna gęstnieć.
- Jak mogłaś zrobić coś tak bezmyślnego? - zapytał, próbując opanować głos. - Nie wiesz, że mógł cię tam ktoś zobaczyć? Nawet jeżeli nie Śmierciożercy to zwykli mugole?
   Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, ale po chwili je zamknęłam. Mówiłam już, po co chciałam tam jechać, powinien zrozumieć.
- Powinieneś się cieszyć, że nikt nas nie zobaczył. Nikogo tam nie było, a ja już jestem z powrotem - powiedziałam w końcu sucho.
- Powinienem się cieszyć? - zdumiał się. - Przez ten czas kiedy zobaczyłem, że cię nie ma, martwiłem się o ciebie! Gdybyś nie pojechała, to nie byłoby wcale tej całej sytuacji! Fred i George nie musieli by słuchać krzyków Molly, a ona sama nie musiała by się też martwić! Dobrze wiesz jaka jest sytuacja! Martwiliśmy się o was tym bardziej, że Śmierciożercy się wszędzie panoszą!
- Ale nie zmienia to faktu, że już wróciłam cała i zdrowa! - zawołałam zirytowana. - Poza tym, nawet jeśli nie byłoby takiej sytuacji, a Voldemort by się nie odrodził i tak byś się wściekał, więc nie zwalaj całej winy na Śmierciożerców!
- A co by było, gdyby tam byli? Co byś wtedy zrobiła bez różdżki? Fred i George też by sobie z nimi nie poradzili! Zginęłabyś szybciej niż tam dojechałaś!
   Mina Syriusza świadczyła o tym jak bardzo był rozsierdzony. Powoli zaczynał nie panować nad swoim głosem, który do tej pory próbował uspokoić. Spojrzawszy na niego zdałam sobie sprawę jak bardzo musiał się martwić.
- A ty powinieneś się domyślić, że zrobię wszystko by zobaczyć resztki tego domu! - warknęłam w końcu. - Najlepiej jest rzucać na mnie oskarżenia, nie próbując zrozumieć tego jak się czułam i nadal czuję, gdy wspomnienia z tym domem przyszły tak nagle! Przez ten czas, w którym tutaj byłam próbowałam zapomnieć o tym więzieniu! I udawało mi się! Ale wiesz co ci powiem? Ten dom kojarzył mi się przede wszystkim z mamą, która nie wiadomo gdzie jest! To, że ze swoją miałeś jakieś problemy nie znaczy, że ja miałam ze swoją i że jej nie kochałam! - Mówiłam głośno, ale nie krzyczałam. Nie miałam siły na to, by zdzierać głos w jakieś bezsensownej rozmowie. - Ciągle myślę, że naprawdę coś jej się stało i może nawet zginęła w tym domu! Nie będę siedzieć bezczynnie, gdy Śmierciożercy mordują wszystkich naokoło. I nie będę siedzieć i czekać, aż ktoś się dowie, co to była za kobieta - zakończyłam z goryczą w głosie.
- Ale jestem twoim ojcem i powinnaś mnie słuchać! - zawołał po chwili. - Czy nie wyraźnie zabroniłem ci tam jechać?
- Widzę, że nadal nie rozumiesz - powiedziałam niegrzecznie. - A to, że jesteś moim ojcem nie wiele teraz oznacza, skoro nie było cię przez tyle lat.
   Spojrzałam na niego niechętnie, odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z kuchni. Popędziłam prosto do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Zaciskałam zęby byleby się nie rozpłakać. Ścisnęłam mocno palcami materac, na którym leżałam i przymknęłam na chwilę oczy, by uspokoić myśli i szybkie bicie serca. Z każdą sekundą czułam się lepiej. Nie żałowałam ani tego, że pojechałam tam, ani tego co powiedziałam w kłótni. Nie żałowałam niczego. 
   Przewróciłam się na plecy i usiadłam na łóżku. W pokoju było ciemno, ale pobliskie latarnie, które się jeszcze świeciły na ulicy, rzucały blado-pomarańczowe światło na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła czwarta nad ranem. Zerknęłam w okno, by zobaczyć jakiekolwiek zmiany na niebie i wtedy dostrzegłam burzę brązowych włosów, w - jak dotąd - nie używanym, trzecim łóżku. Przez chwilę obserwowałam, jak koce spokojnie unoszą się, a potem opadają. Poczułam, że powieki mi opadają na oczy. Zanim się położyłam i zasnęłam, zadałam sobie pytanie: kto to jest?

Mrs.Black & Evii