Rozdział bardzo długo po czasie. Chcemy po raz enty przeprosić za nasze spóźnialstwo. Od dnia dzisiejszego będziemy się starać pisać szybciej i lepiej, abyście byli zadowoleni w przynajmniej 90%. Prosiłybyśmy również, żebyście po przeczytaniu skomentowali. Miło by było, gdybyście opisali swoją opinię na temat rozdziału, a także wytknęli nam błędy. Bardzo by nam to pomogło w dalszym pisaniu. :)
Po przebudzeniu miałam wrażenie, że wczorajszy dzień wcale się nie wydarzył i to co zrobiłam, było tylko zwykłym, głupim snem. Jednak z każdą chwilą zaczynałam sobie uświadamiać, że mój pobyt - choć krótki - był jak najbardziej prawdziwy, a ja nadal byłam pokłócona o to z Syriuszem-tatą. Rozumiałam, że mógł się o mnie martwić, ale trochę przesadzał. Przecież wróciłam cała i zdrowa, i gdyby nie on to byśmy nie byli wcale pokłóceni.
Przetarłszy oczy spojrzałam na zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Wskazówkami, w kształcie węży, wskazywał kilka minut po jedenastej. Westchnęłam cicho i zaczęłam się zastanawiać dlaczego nikt mnie nie obudził. Za pewne przegapiłam śniadanie. Nie, jednak dobrze, że się nie zjawiłam wcześniej. Przynajmniej się wyspałam, a do rozmowy z Syriuszem-tatą nie było mi śpieszno.
Zanim wstałam z łóżka i dotknęłam stopami dywanu, długo się ociągałam. Moje myśli błądziły szybko, po zakamarkach mojego umysłu w poszukiwaniu słówek, które będę musiała użyć przeciwko tacie, gdy ten znowu zacznie wczorajszy temat. Ani przez chwilę nie pospieszałam się, aby zejść na dół. Aż tak głodna nie byłam, a perspektywa spotkania z Syriuszem i panią Weasley przyprawiała mnie o dreszcze. Obawiałam się nieco, że mama bliźniaków, może być również na mnie zła, bo przecież to ja się przyznałam, iż ich zabrałam.
Wszystkie poranne czynności przeciągałam jak najdłużej się dało, ale w końcu, gdy już nie było nic do poprawek, byłam zmuszona stanąć twarzą w twarz z obojgiem dorosłych. Wyjęłam jeszcze z szuflady naszyjnik, który wczoraj znalazłam, bojąc się, że Stworek może go zabrać. Schowawszy dokładnie pod bluzką, otworzyłam drzwi i cicho zeszłam po schodach. Przed wejściem do kuchni, wzięłam kilka głębszych oddechów, by uspokoić niespokojne bicie serca i pozbyć się dziwnego uczucia, które zagościło u mnie, tuż po pokonaniu ostatniego schodka. Być może był to strach przed konfrontacją z panią Weasley i Syriuszem, albo coś podobnego. Ostatnio tak się czułam, gdy miałam powiedzieć mamie, że zjadłam ciastka, które dostała od swojego bliskiego przyjaciela. Miałam zaledwie pięć lat i mama nakrzyczała na mnie, jak nigdy przedtem. Później już nie było takich sytuacji, aczkolwiek nadal pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj.
Spojrzawszy na drzwi zdałam sobie sprawę, że stoję przed nimi już z jakieś dobre 10 minut, a obok mnie znajduje się Stworek, który mamrocze do siebie coś w stylu "Wariatka, zwariowała i patrzy się na te drzwi. Pani na pewno nie pozwoliłaby nikomu takiemu tutaj przebywać. Och, moja pani...". Nie skomentowałam tego, bo nie miałoby to większego sensu. I tak by nie posłuchał, więc po co miałam marnować nerwy? Stworek wszedł do kuchni i po nim miała być moja nędzna kolej. Ech...
Wchodząc do środka rzuciłam na starcie niewyraźne "Dzień dobry" i dopiero wtedy się rozejrzałam. Na początku spostrzegłam bliźniaków, rozmawiali ze sobą cicho, co chwilę zerkając na panią Weasley, która siedziała przy stole i robiła na drutach. Ginny bawiła się z jakimś grubym, rudowłosym kotem, a obok niej siedziała dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie. Syriusz czytał przy stole Proroka Codziennego. Rona jednak nie było.
- Dzień dobry - powtórzyłam bez entuzjazmu. Pani Weasley natychmiast zerwała się z miejsca i zaczęła się dopytywać, co chcę na śniadanie.
- Cokolwiek pani przygotuje, zjem wszystko - odrzekłam siadając przy stole.
- Cześć, Alessio - przywitali się bliźniacy, po czym wrócili do rozmowy, mówiąc jeszcze ciszej niż przedtem. Spojrzałam na Syriusza, który nie odezwał się ani słowem.
- Wiesz, wypadałoby coś powiedzieć. Może, no nie wiem, dzień dobry? - mruknęłam do taty. Co jak co, ale kultura wymaga, by się przywitać. Nie wierzyłam, że muszę się upominać własnego ojca, aby powiedział te dwa krótkie słowa. Nawet jeśli byliśmy pokłóceni, to coś jednak powinno się powiedzieć, prawda?
- Dzień dobry - odpowiedział Syriusz z przesadną grzecznością, po czym wrócił do czytania gazety. Uniosłam brwi w geście zdumienia, ale nie skomentowałam tego. Czyli teraz się będzie do mnie tak zwracał? Świetnie! Bo nie ma to jak udawać, że się nie jest złym na mnie.
- Dlaczego nikt mnie nie obudził na śniadanie? - zapytałam taty z taką samą przesadną grzecznością, z jaką on powiedział mi "dzień dobry".
- Och, wiesz, nie chcieliśmy cię nie potrzebnie budzić. W końcu musiałaś się wyspać po dzisiejszej nocy, prawda? - Ton, jakim to powiedział, był irytujący, aż musiałam zacisnąć zęby, by czegoś nie potrzebnie mruknąć.
- Niepotrzebnie. Obeszłabym się bez tych kilku dodatkowych godzin snu - rzekłam mrużąc oczy.
- Dzisiejszej? - zapytała Ginny, zerkając w naszą stronę. W tej samej chwili, w której Ginny zakończyła zdanie, do kuchni wszedł kolejny rudzielec i prawdopodobnie usłyszał pytanie siostry.
- Nakarmiłeś Świstoświnkę? - odezwała się pani Weasley do Rona. Miałam wrażenie, że chciała zmienić temat, mimo, że nie brała udziału w rozmowie.
- Tak. A o co chodzi z tym wczorajszym?
Kątem oka zauważyłam, że Syriusz się delikatnie wyprostował i przestał śledzić wzrokiem tekst. Pani Weasley lekko pobladła, ale nadal przygotowywała śniadanie.
- No więc? - dopytywał się Ron, spoglądając to na mnie, to na Syriusza. Bliźniacy też jakoś dziwnie umilkli.
- No dobrze, skoro chcesz wiedzieć - odparł Syriusz i podniósł głowę. - Wyobraź sobie, że dzisiaj w nocy, Alessia razem z Fredem i Georgem, pojechała na drugi koniec Londynu, by zobaczyć swój spalony dom, gdzie praktycznie nic nie było. Po tym co się wydarzyło, nadal nic sobie z tego nie robi - zakończył sucho, a ja prawie poderwałam się z miejsca.
- Nie siedzisz w mojej głowie, więc nie wiesz czy sobie coś z tego robię, czy nie. Prosiłabym cię, abyś nie wyciągał pochopnych wniosków, gdy nie wiesz dostatecznie dużo na ten temat - wycedziłam siląc się na spokój. To była już przesada. To, że moje zachowanie nie wskazywało na skruchę, to nie znaczy, że myślałam tak samo!
- Wywnioskowałem to po twoim wczorajszym zachowaniu - odrzekł spokojnie Syriusz, a mnie prawie szlag trafił.
- To jestem bardzo ciekawa, jakie miałam wczoraj zachowanie, skoro stwierdziłeś, to, co stwierdziłeś. Ja sobie nie przypominam, abym mówiła, albo robiła coś, co ewidentnie byłoby przykładem, że mam gdzieś to co do mnie mówisz.
- Nie unoś się, Alessio.
- Jak mam się nie unosić, skoro mówisz nieprawdę? - zapytałam zaciskając palce na blacie.
- Nie będę teraz o tym z tobą dyskutować - uciął Syriusz i powrócił do lektury. Dobrze! Jak sobie życzysz! Później i tak ci wszystko wygarnę.
W kuchni zapanowała niezręczna cisza. Wszyscy patrzyli się to na mnie, to na Syriusza. Przyznaję, nie potrzebnie podniosłam głos, ale inaczej nie potrafiłam tego powiedzieć. Zirytował mnie już samym tonem, jakim się do mnie zwracał. Spiorunowałam go wzrokiem wściekłego bazyliszka i umilkłam.
Nikt nic nie mówił o tym, co się przed chwilą wydarzyło, wręcz przeciwnie, pani Weasley zaczęła opowiadać o tym jak jej mąż zrobił coś w pracy. Jadłam śniadanie w ciszy i bez większego apetytu. W między czasie Syriusz wyszedł nakarmić Hardodzioba, a pani Weasley miała zamiar roznieść świeżo uprane ciuchy do pokoi. W kuchni zostali tylko bliźniacy, Ron, Ginny, ja i dziewczyna, której nie znałam z imienia i nazwiska.
- Niech zgadnę, szykuje się później kłótnia? - zagadnął w pewnym momencie Fred.
- Nie wiem, może - odparłam ciężko odsuwając od siebie talerz. - Może.
- Jestem pewien, że nie będziesz mieć tak jak my - powiedział George. - Musimy posprzątać cały salon.
- I dobrze. Trzeba było nie wymykać się w środku nocy - wtrąciła się po raz pierwszy brązowowłosa dziewczyna. Głos miała nieco przemądrzały. - Tak poza tym, jestem Hermiona Granger. Chodzę razem z Harrym i Ronem do klasy.
Gdy podeszła do mnie i wyciągnęła rękę, chwilę się wahałam nad uściśnięciem jej dłoni, ale ostatecznie to zrobiłam i również się przedstawiłam.
- Jestem Alessia Black. Miło mi cię poznać - odrzekłam i zmusiłam się do uśmiechu. Przyjrzałam jej się, czego nie miałam okazji zrobić wczoraj, gdy praktycznie cała zakryta była kołdrą. Miała czekoladowe oczy i sięgające pasa włosy, które układały się w fale i w nieładzie spływały na ramiona. Była może ode mnie niższa o jakieś pięć centymetrów, nie więcej.
- Black? - zdziwiła się trochę Hermiona, przypatrując mi się z ciekawością. W ogóle nie wiedziała o moim pokrewieństwie z Syriuszem. A szkoda, nie musiałabym jej tłumaczyć tego wszystkiego.
- Tak - mruknęłam. - Bo tak jakby... jestem jego córką.
Hermiona natychmiast umilkła i wlepiła we mnie swoje zdumione oczy. Jej mina mówiła wszystko, a jednocześnie nic. Musiała minąć chwila, zanim Hermiona przybrała normalny wyraz twarzy.
- Naprawdę? Jak to się mogło stać? - pytała, ale widać było, że powstrzymywała się przed wieloma zapytaniami.
- Też się nad tym zastanawiam - odrzekłam, wzdychając ciężko. Bliźniacy zachichotali. - Ale jeśli chcesz wiedzieć, to ci powiem. - Powracając myślami do mamy natychmiast wpadałam w smutny humor. Tak było i tym razem. Odechciało mi się nawet wściekać na Syriusza. - Przez szesnaście lat w ogóle nie wiedziałam, że mam ojca. Dowiedziałam się wtedy, kiedy moja mama... zaginęła i przyszedł do mnie Dumbledore, po czym przyprowadził tutaj.
- Przykro mi - odpowiedziała Hermiona i chyba mówiła to szczerze. - Wiadomo już coś na ten temat?
- Nie, od kilku tygodni nie ma o niej wiadomości.
Znowu zapadła dziwna cisza i tym razem ja postanowiłam ją przerwać. Miałam zamiar też starać się nie myśleć o mamie, póki cała sprawa nie ruszy do przodu. - Wiecie co, pomogę wam z tym salonem jeśli będzie trzeba - powiedziałam do bliźniaków.
- Wątpię, żeby mama ci pozwoliła nam pomagać. Poza tym to nasza kara, nie twoja - odparł George. Kątem oka zauważyłam, że Fred dziwnie mu się przygląda, ale zbagatelizowałam to.
- I tak nie mam co tutaj robić, więc mogę wam pomóc - odrzekłam i uśmiechnęłam się delikatnie. Naprawdę mi się nudziło, a sprzątanie - choć męczące - to doskonałe zajęcie by zapomnieć o rzeczywistości.
- Do jakiej szkoły chodzisz? - wtrąciła się Hermiona. Jej ciekawości nie było końca.
- W zasadzie do żadnej. Mama uczyła mnie w domu - wyjaśniłam czując, że będą teraz pytania dotyczące mojej edukacji.
- Nie chodziłaś do żadnej szkoły? - zdumiała się Hermiona. - Przecież każdy czarodziej musi się uczyć w szkole. Nie wysyłali wam żadnego pisma z Ministerstwa Magii, gdy nie pojawiałaś się na zajęciach?
- Nie mogli wysłać. Generalnie, to ministerstwo nic o mnie nie wie. Nie wie, że się urodziłam, nie wie, że mieszkałam tam gdzie mieszkałam. Dla nich po prostu nie istnieję - wytłumaczyłam Hermionie, a ta zrobiła jeszcze większe oczy niż przedtem.
- Przecież... przecież... z tego co wiem, to jest niemożliwe. Przecież muszą mieć cię gdzieś zapisaną. Nie znam zasady tego systemu, ale Ministerstwo wie o każdym czarodzieju na terenie całej Wielkiej Brytanii!
- Ale nic nie wiedzą. Dumbledore powiedział, że załatwi tą sprawę, ale od jakiegoś czasu w ogóle nie wiem, czy coś zrobił, czy nie.
- To jest dziwne - stwierdziła Hermiona, co było oczywistą oczywistością. - To w takim razie skoro znasz już Dumbledore'a to może zaczniesz uczyć się w Hogwarcie? Nie jestem pewna, czy tak się da, ale dyrektor na pewno coś wymyśli. W końcu to Dumbledore.
- Proponował mi już to i sądzę, że miło będzie, gdy znajdę się tam gdzie wy - odparłam i uśmiechnęłam się ciepło. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko będzie wyglądać, ale posiadałam wciąż nadzieję, na to, że znajdę się w normalnej szkole.
- Wiesz już coś o Hogwarcie? - zapytała Hermiona. Chciałam już powiedzieć, że wiem tylko tyle, iż są cztery domy i nazw ich nie pamiętam, kiedy odezwał się Ron.
- Proszę Cie Hermiono nie zaczynaj. Alessio radzę Ci powiedzieć, że wiesz wszystko, bo inaczej Hermiona wyrecytuje ci całą historię Hogwartu z pamięci - odezwał się Ron i zaśmiał się ze swojego żartu. Brązowooka zrobiła obrażoną minę.
- Wiesz Ron, nieraz przydałoby się wiedzieć coś więcej, niż tylko to, że szkoła do której chodzisz nazywa się Hogwart - odpowiedziała mu równie "miłym" komentarzem. Jednak rudzielec nie obraził się. Oboje dalej się przekomarzali, a ja zastanawiałam się czy faktycznie, słuchanie Hermiony o Hogwarcie może być takie ciekawe, jak myślałam wcześniej. W pewnym momencie, moją uwagę przykuł artykuł w gazecie, którą zostawił na stole Syriusz.
"Popularny w Londynie pub rozdzielający świat mugoli i świat czarodziejów był ostatnio miejscem dość nieprzyjemnych zamieszek. W lokalu doszło do ostrej wymiany zaklęć między niejakim Barclay'em Hobbesem a czarownicą niezidentyfikowaną z imienia i nazwiska. Nie jest znana też przyczyna bójki, ponieważ towarzystwo po wyrządzeniu poważnych szkód zmyło się szybko z miejsca zdarzenia zanim zdążyli przybyć na nie Aurorzy z Ministerstwa Magii. Szkody, choć znaczne udało się w miarę sprawnie naprawić, natomiast z pozostałych gości lokalu niewielkie obrażenia odniosła tylko 54-letnia kobieta, którą raniły odłamki szkła. Ministerstwo prawdopodobnie potraktuje ten incydent dość pobłażliwie, chociaż zaleca by wszelkie prywatne porachunki (nawet te, w których sprawy są godne Harry'ego Pottera) załatwiać bez uszczerbku dla osób trzecich".
Podsunęłam sobie Proroka Codziennego prawie pod sam nos, by zobaczyć, czy nie ma czegoś więcej na ten temat. Zaintrygował mnie najbardziej fragment o Harrym Potterze, no bo niby po co ma być ta wzmianka o nim?
- Spójrzcie - przysunęłam gazetę bliźniakom. Poczekałam chwilę, aż przeczytają po czym zapytałam: - Po co ta wzmianka o Harrym?
- Wiesz o tym, że ostatnio powrócił Sama-Wiesz-Kto?
- O Voldemorcie wiem - odpowiedziałam i nie minęła sekunda, kiedy wszyscy syknęli. Uniosłam ze zdumienia brwi do góry, spoglądając na każdego z osobna.
- Nigdy nie wypowiadaj tego imienia! - zapiszczała Ginny. Zmarszczyłam czoło.
- Dlaczego? Nie boję się go wypowiadać.
- Drugi Harry - skomentował to Fred, a ja poczułam się dziwnie. Porównano mnie do Harry'ego Pottera. Nie wiedziałam czy mam uważać to za jako komplement, czy obelgę.
- Nieważne - ucięłam, ale wiedziałam, że na policzkach wykwitły mi delikatne rumieńce. - Więc, dlaczego jest tutaj wzmianka o Harrym?
- Gdy powrócił Sama-Wiesz-Kto, Harry zaczął każdemu o tym mówić. Powtarzał, że trzeba coś z tym zrobić. Problem jednak tkwi w tym, że nikt mu nie wierzył i nadal nie wierzy - mówi George.
- Prócz Dumbledore'a - dodał Fred.
- Ministerstwo uznało ich za głupców i od tamtej pory, gdy Harry wrócił z Turnieju Trójmagicznego...
- ...długa historia o turnieju... - wtrącił Fred.
- ...to w wielu artykułach jest wzmianka o nim. No wiesz, uważają go za chłopaka, który chce zwrócić na siebie uwagę, poprzez swoją bliznę i wygadywaniem, że Sama-Wiesz-Kto powrócił.
- Traktują go jak żart tygodnia - dodała z niesmakiem Hermiona.
- Ale przecież takie bagatelizowanie sprawy, może doprowadzić do nieszczęścia! - zawołałam.
- My to wiem, tyle, że Knot nie za bardzo zdaje sobie z tego sprawę - powiedział Ron. - On myśli, że Dumbledore chce przejąć jego rolę jaką odgrywa w Ministerstwie Magii. Nie wierzy mu już w niczym.
- Z tego co wiem, to Knot, na początku swojego urzędnictwa jako Minister Magii ciągle prosił Dumbledore'a o rady. Teraz, gdy już poczuł się lepiej na tym stanowisku, nie potrzebuje jego rad. Tym samym stał się samowolny - rzekła Hermiona.
- Wydaje mi się, że ten Knot to chyba mózgu nie ma - powiedziałam, a bliźniacy zachichotali. - Mógłby chociaż brać pod uwagę, że Voldemort powrócił, a nie odstawiać to w kąt.
- Dumbledore ciągle próbuje go przekonać, ale wiesz, to jak mówić do słupa - odezwał się Ron.
- A słup stoi jak du... - Zanim Fred dokończył zdanie, Hermiona spiorunowała go wzrokiem. Ja jednak roześmiałam się głośno wraz z Georgem i Ronem.
- Tu jest jeszcze coś o jakiejś kobiecie - zauważyła Ginny.
- I myślisz, że co? - zapytał George, a Ginny spojrzała na niego z litością. Ja jednak szybko skojarzyłam fakty. Gdy bliźniacy na mnie spojrzeli, chyba też wiedzieli o czym pomyślałam.
- Myślisz, że po prostu mogłaby sobie tak normalnie wejść do pubu? Po co by tam szła?
- Nie wiem - powiedziałam, sama się nad tym głęboko zastanawiając.
- Mnie bardziej interesuje, co było przyczyną bójki z tym Barclayem - rzekł George. - Zwykła kłótnia o Kremowe Piwo nie spowodowałaby bójki.
- Kto to w ogóle ten Barcley? - zapytał Ron.
- Nie mamy pewności, że to akurat mama Alessi - wtrąciła Hermiona. W tej samej chwili, do kuchni wrócił Syriusz. Usiadł na swoim miejscu i spojrzał na nas.
- Czytałeś ten artykuł? - zapytałam natychmiast, podsuwając mu pod nos gazetę.
- Czytałem. Dlaczego pytasz? - Jego głos był zbyt uprzejmy, ale jednak to nie był mój największy problem.
- Wiesz kto to, ten Hobbes?
- Pewnie jakiś czarodziej - wzruszył ramionami, spoglądając na artykuł. Zmrużyłam oczy, przypatrując mu się.
- No, dobra. Zakon ma na oku tego Barclaya Hobbesa. Kiedyś był podejrzany o bycie Śmierciożercą, jednak nic mu nie udowodniono. Równie dobrze mogły to być jakieś prywatne, nic nie znaczące dla Zakonu, porachunki - znowu wzruszył ramionami. Jego wzrok wyraźnie mówił mi żebym nie drążyła.
- A ta kobieta? Może przychodzi ci coś do głowy? - zapytał George, a Syriusz pokręcił głową.
- Dużo się takich kłótni ostatnio zdarza? - spytałam. Miałam oczywiście na myśli czy jest to sprawka Śmierciożerców.
- To już jest informacja tylko dla Zakonu - odrzekł tonem , który mówił tylko jedno: na następne pytania ci nie odpowiem i przestań pytać.
O nic już więcej nie zapytałam. Jeśli to była faktycznie moja mama, to dlaczego znalazła się akurat tam i uczestniczyła w bójce? Skoro Barclay mógł być Śmierciożercą, mógł jej też coś zrobić. To już nie miało sensu. Dlaczego nie zrobiła nic ze spalonym domem? Dlaczego nie zaczęła mnie szukać? Te wszystkie pytania nie miały ani krzty logiki. Nie rozumiałam całej tej sytuacji.
Gdy już miałam się odezwać do bliźniaków, do kuchni wszedł jakiś rudowłosy mężczyzna. Pierwszy raz na oczy go widziałam, ale gdy wiewiórki rzuciły się by się z nim przywitać, nazywając go "tatą", to chyba musiał być ich ojcem. No przecież nie matką.
- Dzień dobry, panie Weasley! - zawołała radośnie Hermiona, a ja poczułam się dziwnie głupio. Tylko ja go tu nie znałam.
- Witaj, Syriuszu! - powiedział pan Weasley, ściskając rękę Syriuszowi.
- Cześć, Arturze!
Gdy pan Weasley skierował kroki w moją stronę automatycznie wstałam. Czułam, że jestem cała czerwona na twarzy, a stałam w takiej pozycji jakbym się go bała.
- Myślę, że mam przyjemność poznać córkę Syriusza, prawda? Dumbledore mi już powiedział o tobie. Jestem Artur Weasley. Ojciec tych rudzielców - potrząsnął moją ręką, tak, że mało mi się nie odleciała.
- Miło mi pana poznać - wybąkałam. - Jestem Alessia.
- Śliczne imię - odparł i usiadł dwa krzesła ode mnie. - Gdzie jest Molly?
- Na górze - odrzekł Fred.
- Syriuszu, mam dla ciebie wiadomość od Dumbledore'a. Alessio ciebie też ona dotyczy. Jak już pewnie wiecie, Alessia musi mieć prawnych opiekunów. Dumbledore poszedł więc porozmawiać z Tonksami. Według niego to są najodpowiedniejsi ludzie. Znamy ich i przede wszystkim pomagają Zakonowi. I...
- I...? - zapytał Syriusz.
- Zgodzili się - Pan Weasley uśmiechnął się szeroko, od ucha do ucha, spoglądając to na mnie, to na Syriusza.
- Kim są Tonksowie? - zapytałam, nie mając pojęcia o kim mowa.
- To są rodzice Tonks. Andromeda, jej mama, jest moją kuzynką - wyjaśnił Syriusz.
- I to oni będą moimi prawnymi opiekunami?
- Jeśli Ministerstwo Magii się zgodzi to tak.
Czyli jednak sprawa z ministerstwem ruszyła. Ale czy będzie tak łatwo, jak się wydaje? Skoro Knot nie ufa już Dumbledore'owi, to czemu ma się zgodzić, na przyznanie praw rodzicielskich osobom, które się z nim przyjaźnią? Nie będzie chciał zrobić mu na złość?
Mrs.Black & Evii
Po przebudzeniu miałam wrażenie, że wczorajszy dzień wcale się nie wydarzył i to co zrobiłam, było tylko zwykłym, głupim snem. Jednak z każdą chwilą zaczynałam sobie uświadamiać, że mój pobyt - choć krótki - był jak najbardziej prawdziwy, a ja nadal byłam pokłócona o to z Syriuszem-tatą. Rozumiałam, że mógł się o mnie martwić, ale trochę przesadzał. Przecież wróciłam cała i zdrowa, i gdyby nie on to byśmy nie byli wcale pokłóceni.
Przetarłszy oczy spojrzałam na zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Wskazówkami, w kształcie węży, wskazywał kilka minut po jedenastej. Westchnęłam cicho i zaczęłam się zastanawiać dlaczego nikt mnie nie obudził. Za pewne przegapiłam śniadanie. Nie, jednak dobrze, że się nie zjawiłam wcześniej. Przynajmniej się wyspałam, a do rozmowy z Syriuszem-tatą nie było mi śpieszno.
Zanim wstałam z łóżka i dotknęłam stopami dywanu, długo się ociągałam. Moje myśli błądziły szybko, po zakamarkach mojego umysłu w poszukiwaniu słówek, które będę musiała użyć przeciwko tacie, gdy ten znowu zacznie wczorajszy temat. Ani przez chwilę nie pospieszałam się, aby zejść na dół. Aż tak głodna nie byłam, a perspektywa spotkania z Syriuszem i panią Weasley przyprawiała mnie o dreszcze. Obawiałam się nieco, że mama bliźniaków, może być również na mnie zła, bo przecież to ja się przyznałam, iż ich zabrałam.
Wszystkie poranne czynności przeciągałam jak najdłużej się dało, ale w końcu, gdy już nie było nic do poprawek, byłam zmuszona stanąć twarzą w twarz z obojgiem dorosłych. Wyjęłam jeszcze z szuflady naszyjnik, który wczoraj znalazłam, bojąc się, że Stworek może go zabrać. Schowawszy dokładnie pod bluzką, otworzyłam drzwi i cicho zeszłam po schodach. Przed wejściem do kuchni, wzięłam kilka głębszych oddechów, by uspokoić niespokojne bicie serca i pozbyć się dziwnego uczucia, które zagościło u mnie, tuż po pokonaniu ostatniego schodka. Być może był to strach przed konfrontacją z panią Weasley i Syriuszem, albo coś podobnego. Ostatnio tak się czułam, gdy miałam powiedzieć mamie, że zjadłam ciastka, które dostała od swojego bliskiego przyjaciela. Miałam zaledwie pięć lat i mama nakrzyczała na mnie, jak nigdy przedtem. Później już nie było takich sytuacji, aczkolwiek nadal pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj.
Spojrzawszy na drzwi zdałam sobie sprawę, że stoję przed nimi już z jakieś dobre 10 minut, a obok mnie znajduje się Stworek, który mamrocze do siebie coś w stylu "Wariatka, zwariowała i patrzy się na te drzwi. Pani na pewno nie pozwoliłaby nikomu takiemu tutaj przebywać. Och, moja pani...". Nie skomentowałam tego, bo nie miałoby to większego sensu. I tak by nie posłuchał, więc po co miałam marnować nerwy? Stworek wszedł do kuchni i po nim miała być moja nędzna kolej. Ech...
Wchodząc do środka rzuciłam na starcie niewyraźne "Dzień dobry" i dopiero wtedy się rozejrzałam. Na początku spostrzegłam bliźniaków, rozmawiali ze sobą cicho, co chwilę zerkając na panią Weasley, która siedziała przy stole i robiła na drutach. Ginny bawiła się z jakimś grubym, rudowłosym kotem, a obok niej siedziała dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie. Syriusz czytał przy stole Proroka Codziennego. Rona jednak nie było.
- Dzień dobry - powtórzyłam bez entuzjazmu. Pani Weasley natychmiast zerwała się z miejsca i zaczęła się dopytywać, co chcę na śniadanie.
- Cokolwiek pani przygotuje, zjem wszystko - odrzekłam siadając przy stole.
- Cześć, Alessio - przywitali się bliźniacy, po czym wrócili do rozmowy, mówiąc jeszcze ciszej niż przedtem. Spojrzałam na Syriusza, który nie odezwał się ani słowem.
- Wiesz, wypadałoby coś powiedzieć. Może, no nie wiem, dzień dobry? - mruknęłam do taty. Co jak co, ale kultura wymaga, by się przywitać. Nie wierzyłam, że muszę się upominać własnego ojca, aby powiedział te dwa krótkie słowa. Nawet jeśli byliśmy pokłóceni, to coś jednak powinno się powiedzieć, prawda?
- Dzień dobry - odpowiedział Syriusz z przesadną grzecznością, po czym wrócił do czytania gazety. Uniosłam brwi w geście zdumienia, ale nie skomentowałam tego. Czyli teraz się będzie do mnie tak zwracał? Świetnie! Bo nie ma to jak udawać, że się nie jest złym na mnie.
- Dlaczego nikt mnie nie obudził na śniadanie? - zapytałam taty z taką samą przesadną grzecznością, z jaką on powiedział mi "dzień dobry".
- Och, wiesz, nie chcieliśmy cię nie potrzebnie budzić. W końcu musiałaś się wyspać po dzisiejszej nocy, prawda? - Ton, jakim to powiedział, był irytujący, aż musiałam zacisnąć zęby, by czegoś nie potrzebnie mruknąć.
- Niepotrzebnie. Obeszłabym się bez tych kilku dodatkowych godzin snu - rzekłam mrużąc oczy.
- Dzisiejszej? - zapytała Ginny, zerkając w naszą stronę. W tej samej chwili, w której Ginny zakończyła zdanie, do kuchni wszedł kolejny rudzielec i prawdopodobnie usłyszał pytanie siostry.
- Nakarmiłeś Świstoświnkę? - odezwała się pani Weasley do Rona. Miałam wrażenie, że chciała zmienić temat, mimo, że nie brała udziału w rozmowie.
- Tak. A o co chodzi z tym wczorajszym?
Kątem oka zauważyłam, że Syriusz się delikatnie wyprostował i przestał śledzić wzrokiem tekst. Pani Weasley lekko pobladła, ale nadal przygotowywała śniadanie.
- No więc? - dopytywał się Ron, spoglądając to na mnie, to na Syriusza. Bliźniacy też jakoś dziwnie umilkli.
- No dobrze, skoro chcesz wiedzieć - odparł Syriusz i podniósł głowę. - Wyobraź sobie, że dzisiaj w nocy, Alessia razem z Fredem i Georgem, pojechała na drugi koniec Londynu, by zobaczyć swój spalony dom, gdzie praktycznie nic nie było. Po tym co się wydarzyło, nadal nic sobie z tego nie robi - zakończył sucho, a ja prawie poderwałam się z miejsca.
- Nie siedzisz w mojej głowie, więc nie wiesz czy sobie coś z tego robię, czy nie. Prosiłabym cię, abyś nie wyciągał pochopnych wniosków, gdy nie wiesz dostatecznie dużo na ten temat - wycedziłam siląc się na spokój. To była już przesada. To, że moje zachowanie nie wskazywało na skruchę, to nie znaczy, że myślałam tak samo!
- Wywnioskowałem to po twoim wczorajszym zachowaniu - odrzekł spokojnie Syriusz, a mnie prawie szlag trafił.
- To jestem bardzo ciekawa, jakie miałam wczoraj zachowanie, skoro stwierdziłeś, to, co stwierdziłeś. Ja sobie nie przypominam, abym mówiła, albo robiła coś, co ewidentnie byłoby przykładem, że mam gdzieś to co do mnie mówisz.
- Nie unoś się, Alessio.
- Jak mam się nie unosić, skoro mówisz nieprawdę? - zapytałam zaciskając palce na blacie.
- Nie będę teraz o tym z tobą dyskutować - uciął Syriusz i powrócił do lektury. Dobrze! Jak sobie życzysz! Później i tak ci wszystko wygarnę.
W kuchni zapanowała niezręczna cisza. Wszyscy patrzyli się to na mnie, to na Syriusza. Przyznaję, nie potrzebnie podniosłam głos, ale inaczej nie potrafiłam tego powiedzieć. Zirytował mnie już samym tonem, jakim się do mnie zwracał. Spiorunowałam go wzrokiem wściekłego bazyliszka i umilkłam.
Nikt nic nie mówił o tym, co się przed chwilą wydarzyło, wręcz przeciwnie, pani Weasley zaczęła opowiadać o tym jak jej mąż zrobił coś w pracy. Jadłam śniadanie w ciszy i bez większego apetytu. W między czasie Syriusz wyszedł nakarmić Hardodzioba, a pani Weasley miała zamiar roznieść świeżo uprane ciuchy do pokoi. W kuchni zostali tylko bliźniacy, Ron, Ginny, ja i dziewczyna, której nie znałam z imienia i nazwiska.
- Niech zgadnę, szykuje się później kłótnia? - zagadnął w pewnym momencie Fred.
- Nie wiem, może - odparłam ciężko odsuwając od siebie talerz. - Może.
- Jestem pewien, że nie będziesz mieć tak jak my - powiedział George. - Musimy posprzątać cały salon.
- I dobrze. Trzeba było nie wymykać się w środku nocy - wtrąciła się po raz pierwszy brązowowłosa dziewczyna. Głos miała nieco przemądrzały. - Tak poza tym, jestem Hermiona Granger. Chodzę razem z Harrym i Ronem do klasy.
Gdy podeszła do mnie i wyciągnęła rękę, chwilę się wahałam nad uściśnięciem jej dłoni, ale ostatecznie to zrobiłam i również się przedstawiłam.
- Jestem Alessia Black. Miło mi cię poznać - odrzekłam i zmusiłam się do uśmiechu. Przyjrzałam jej się, czego nie miałam okazji zrobić wczoraj, gdy praktycznie cała zakryta była kołdrą. Miała czekoladowe oczy i sięgające pasa włosy, które układały się w fale i w nieładzie spływały na ramiona. Była może ode mnie niższa o jakieś pięć centymetrów, nie więcej.
- Black? - zdziwiła się trochę Hermiona, przypatrując mi się z ciekawością. W ogóle nie wiedziała o moim pokrewieństwie z Syriuszem. A szkoda, nie musiałabym jej tłumaczyć tego wszystkiego.
- Tak - mruknęłam. - Bo tak jakby... jestem jego córką.
Hermiona natychmiast umilkła i wlepiła we mnie swoje zdumione oczy. Jej mina mówiła wszystko, a jednocześnie nic. Musiała minąć chwila, zanim Hermiona przybrała normalny wyraz twarzy.
- Naprawdę? Jak to się mogło stać? - pytała, ale widać było, że powstrzymywała się przed wieloma zapytaniami.
- Też się nad tym zastanawiam - odrzekłam, wzdychając ciężko. Bliźniacy zachichotali. - Ale jeśli chcesz wiedzieć, to ci powiem. - Powracając myślami do mamy natychmiast wpadałam w smutny humor. Tak było i tym razem. Odechciało mi się nawet wściekać na Syriusza. - Przez szesnaście lat w ogóle nie wiedziałam, że mam ojca. Dowiedziałam się wtedy, kiedy moja mama... zaginęła i przyszedł do mnie Dumbledore, po czym przyprowadził tutaj.
- Przykro mi - odpowiedziała Hermiona i chyba mówiła to szczerze. - Wiadomo już coś na ten temat?
- Nie, od kilku tygodni nie ma o niej wiadomości.
Znowu zapadła dziwna cisza i tym razem ja postanowiłam ją przerwać. Miałam zamiar też starać się nie myśleć o mamie, póki cała sprawa nie ruszy do przodu. - Wiecie co, pomogę wam z tym salonem jeśli będzie trzeba - powiedziałam do bliźniaków.
- Wątpię, żeby mama ci pozwoliła nam pomagać. Poza tym to nasza kara, nie twoja - odparł George. Kątem oka zauważyłam, że Fred dziwnie mu się przygląda, ale zbagatelizowałam to.
- I tak nie mam co tutaj robić, więc mogę wam pomóc - odrzekłam i uśmiechnęłam się delikatnie. Naprawdę mi się nudziło, a sprzątanie - choć męczące - to doskonałe zajęcie by zapomnieć o rzeczywistości.
- Do jakiej szkoły chodzisz? - wtrąciła się Hermiona. Jej ciekawości nie było końca.
- W zasadzie do żadnej. Mama uczyła mnie w domu - wyjaśniłam czując, że będą teraz pytania dotyczące mojej edukacji.
- Nie chodziłaś do żadnej szkoły? - zdumiała się Hermiona. - Przecież każdy czarodziej musi się uczyć w szkole. Nie wysyłali wam żadnego pisma z Ministerstwa Magii, gdy nie pojawiałaś się na zajęciach?
- Nie mogli wysłać. Generalnie, to ministerstwo nic o mnie nie wie. Nie wie, że się urodziłam, nie wie, że mieszkałam tam gdzie mieszkałam. Dla nich po prostu nie istnieję - wytłumaczyłam Hermionie, a ta zrobiła jeszcze większe oczy niż przedtem.
- Przecież... przecież... z tego co wiem, to jest niemożliwe. Przecież muszą mieć cię gdzieś zapisaną. Nie znam zasady tego systemu, ale Ministerstwo wie o każdym czarodzieju na terenie całej Wielkiej Brytanii!
- Ale nic nie wiedzą. Dumbledore powiedział, że załatwi tą sprawę, ale od jakiegoś czasu w ogóle nie wiem, czy coś zrobił, czy nie.
- To jest dziwne - stwierdziła Hermiona, co było oczywistą oczywistością. - To w takim razie skoro znasz już Dumbledore'a to może zaczniesz uczyć się w Hogwarcie? Nie jestem pewna, czy tak się da, ale dyrektor na pewno coś wymyśli. W końcu to Dumbledore.
- Proponował mi już to i sądzę, że miło będzie, gdy znajdę się tam gdzie wy - odparłam i uśmiechnęłam się ciepło. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko będzie wyglądać, ale posiadałam wciąż nadzieję, na to, że znajdę się w normalnej szkole.
- Wiesz już coś o Hogwarcie? - zapytała Hermiona. Chciałam już powiedzieć, że wiem tylko tyle, iż są cztery domy i nazw ich nie pamiętam, kiedy odezwał się Ron.
- Proszę Cie Hermiono nie zaczynaj. Alessio radzę Ci powiedzieć, że wiesz wszystko, bo inaczej Hermiona wyrecytuje ci całą historię Hogwartu z pamięci - odezwał się Ron i zaśmiał się ze swojego żartu. Brązowooka zrobiła obrażoną minę.
- Wiesz Ron, nieraz przydałoby się wiedzieć coś więcej, niż tylko to, że szkoła do której chodzisz nazywa się Hogwart - odpowiedziała mu równie "miłym" komentarzem. Jednak rudzielec nie obraził się. Oboje dalej się przekomarzali, a ja zastanawiałam się czy faktycznie, słuchanie Hermiony o Hogwarcie może być takie ciekawe, jak myślałam wcześniej. W pewnym momencie, moją uwagę przykuł artykuł w gazecie, którą zostawił na stole Syriusz.
"Popularny w Londynie pub rozdzielający świat mugoli i świat czarodziejów był ostatnio miejscem dość nieprzyjemnych zamieszek. W lokalu doszło do ostrej wymiany zaklęć między niejakim Barclay'em Hobbesem a czarownicą niezidentyfikowaną z imienia i nazwiska. Nie jest znana też przyczyna bójki, ponieważ towarzystwo po wyrządzeniu poważnych szkód zmyło się szybko z miejsca zdarzenia zanim zdążyli przybyć na nie Aurorzy z Ministerstwa Magii. Szkody, choć znaczne udało się w miarę sprawnie naprawić, natomiast z pozostałych gości lokalu niewielkie obrażenia odniosła tylko 54-letnia kobieta, którą raniły odłamki szkła. Ministerstwo prawdopodobnie potraktuje ten incydent dość pobłażliwie, chociaż zaleca by wszelkie prywatne porachunki (nawet te, w których sprawy są godne Harry'ego Pottera) załatwiać bez uszczerbku dla osób trzecich".
Podsunęłam sobie Proroka Codziennego prawie pod sam nos, by zobaczyć, czy nie ma czegoś więcej na ten temat. Zaintrygował mnie najbardziej fragment o Harrym Potterze, no bo niby po co ma być ta wzmianka o nim?
- Spójrzcie - przysunęłam gazetę bliźniakom. Poczekałam chwilę, aż przeczytają po czym zapytałam: - Po co ta wzmianka o Harrym?
- Wiesz o tym, że ostatnio powrócił Sama-Wiesz-Kto?
- O Voldemorcie wiem - odpowiedziałam i nie minęła sekunda, kiedy wszyscy syknęli. Uniosłam ze zdumienia brwi do góry, spoglądając na każdego z osobna.
- Nigdy nie wypowiadaj tego imienia! - zapiszczała Ginny. Zmarszczyłam czoło.
- Dlaczego? Nie boję się go wypowiadać.
- Drugi Harry - skomentował to Fred, a ja poczułam się dziwnie. Porównano mnie do Harry'ego Pottera. Nie wiedziałam czy mam uważać to za jako komplement, czy obelgę.
- Nieważne - ucięłam, ale wiedziałam, że na policzkach wykwitły mi delikatne rumieńce. - Więc, dlaczego jest tutaj wzmianka o Harrym?
- Gdy powrócił Sama-Wiesz-Kto, Harry zaczął każdemu o tym mówić. Powtarzał, że trzeba coś z tym zrobić. Problem jednak tkwi w tym, że nikt mu nie wierzył i nadal nie wierzy - mówi George.
- Prócz Dumbledore'a - dodał Fred.
- Ministerstwo uznało ich za głupców i od tamtej pory, gdy Harry wrócił z Turnieju Trójmagicznego...
- ...długa historia o turnieju... - wtrącił Fred.
- ...to w wielu artykułach jest wzmianka o nim. No wiesz, uważają go za chłopaka, który chce zwrócić na siebie uwagę, poprzez swoją bliznę i wygadywaniem, że Sama-Wiesz-Kto powrócił.
- Traktują go jak żart tygodnia - dodała z niesmakiem Hermiona.
- Ale przecież takie bagatelizowanie sprawy, może doprowadzić do nieszczęścia! - zawołałam.
- My to wiem, tyle, że Knot nie za bardzo zdaje sobie z tego sprawę - powiedział Ron. - On myśli, że Dumbledore chce przejąć jego rolę jaką odgrywa w Ministerstwie Magii. Nie wierzy mu już w niczym.
- Z tego co wiem, to Knot, na początku swojego urzędnictwa jako Minister Magii ciągle prosił Dumbledore'a o rady. Teraz, gdy już poczuł się lepiej na tym stanowisku, nie potrzebuje jego rad. Tym samym stał się samowolny - rzekła Hermiona.
- Wydaje mi się, że ten Knot to chyba mózgu nie ma - powiedziałam, a bliźniacy zachichotali. - Mógłby chociaż brać pod uwagę, że Voldemort powrócił, a nie odstawiać to w kąt.
- Dumbledore ciągle próbuje go przekonać, ale wiesz, to jak mówić do słupa - odezwał się Ron.
- A słup stoi jak du... - Zanim Fred dokończył zdanie, Hermiona spiorunowała go wzrokiem. Ja jednak roześmiałam się głośno wraz z Georgem i Ronem.
- Tu jest jeszcze coś o jakiejś kobiecie - zauważyła Ginny.
- I myślisz, że co? - zapytał George, a Ginny spojrzała na niego z litością. Ja jednak szybko skojarzyłam fakty. Gdy bliźniacy na mnie spojrzeli, chyba też wiedzieli o czym pomyślałam.
- Myślisz, że po prostu mogłaby sobie tak normalnie wejść do pubu? Po co by tam szła?
- Nie wiem - powiedziałam, sama się nad tym głęboko zastanawiając.
- Mnie bardziej interesuje, co było przyczyną bójki z tym Barclayem - rzekł George. - Zwykła kłótnia o Kremowe Piwo nie spowodowałaby bójki.
- Kto to w ogóle ten Barcley? - zapytał Ron.
- Nie mamy pewności, że to akurat mama Alessi - wtrąciła Hermiona. W tej samej chwili, do kuchni wrócił Syriusz. Usiadł na swoim miejscu i spojrzał na nas.
- Czytałeś ten artykuł? - zapytałam natychmiast, podsuwając mu pod nos gazetę.
- Czytałem. Dlaczego pytasz? - Jego głos był zbyt uprzejmy, ale jednak to nie był mój największy problem.
- Wiesz kto to, ten Hobbes?
- Pewnie jakiś czarodziej - wzruszył ramionami, spoglądając na artykuł. Zmrużyłam oczy, przypatrując mu się.
- No, dobra. Zakon ma na oku tego Barclaya Hobbesa. Kiedyś był podejrzany o bycie Śmierciożercą, jednak nic mu nie udowodniono. Równie dobrze mogły to być jakieś prywatne, nic nie znaczące dla Zakonu, porachunki - znowu wzruszył ramionami. Jego wzrok wyraźnie mówił mi żebym nie drążyła.
- A ta kobieta? Może przychodzi ci coś do głowy? - zapytał George, a Syriusz pokręcił głową.
- Dużo się takich kłótni ostatnio zdarza? - spytałam. Miałam oczywiście na myśli czy jest to sprawka Śmierciożerców.
- To już jest informacja tylko dla Zakonu - odrzekł tonem , który mówił tylko jedno: na następne pytania ci nie odpowiem i przestań pytać.
O nic już więcej nie zapytałam. Jeśli to była faktycznie moja mama, to dlaczego znalazła się akurat tam i uczestniczyła w bójce? Skoro Barclay mógł być Śmierciożercą, mógł jej też coś zrobić. To już nie miało sensu. Dlaczego nie zrobiła nic ze spalonym domem? Dlaczego nie zaczęła mnie szukać? Te wszystkie pytania nie miały ani krzty logiki. Nie rozumiałam całej tej sytuacji.
Gdy już miałam się odezwać do bliźniaków, do kuchni wszedł jakiś rudowłosy mężczyzna. Pierwszy raz na oczy go widziałam, ale gdy wiewiórki rzuciły się by się z nim przywitać, nazywając go "tatą", to chyba musiał być ich ojcem. No przecież nie matką.
- Dzień dobry, panie Weasley! - zawołała radośnie Hermiona, a ja poczułam się dziwnie głupio. Tylko ja go tu nie znałam.
- Witaj, Syriuszu! - powiedział pan Weasley, ściskając rękę Syriuszowi.
- Cześć, Arturze!
Gdy pan Weasley skierował kroki w moją stronę automatycznie wstałam. Czułam, że jestem cała czerwona na twarzy, a stałam w takiej pozycji jakbym się go bała.
- Myślę, że mam przyjemność poznać córkę Syriusza, prawda? Dumbledore mi już powiedział o tobie. Jestem Artur Weasley. Ojciec tych rudzielców - potrząsnął moją ręką, tak, że mało mi się nie odleciała.
- Miło mi pana poznać - wybąkałam. - Jestem Alessia.
- Śliczne imię - odparł i usiadł dwa krzesła ode mnie. - Gdzie jest Molly?
- Na górze - odrzekł Fred.
- Syriuszu, mam dla ciebie wiadomość od Dumbledore'a. Alessio ciebie też ona dotyczy. Jak już pewnie wiecie, Alessia musi mieć prawnych opiekunów. Dumbledore poszedł więc porozmawiać z Tonksami. Według niego to są najodpowiedniejsi ludzie. Znamy ich i przede wszystkim pomagają Zakonowi. I...
- I...? - zapytał Syriusz.
- Zgodzili się - Pan Weasley uśmiechnął się szeroko, od ucha do ucha, spoglądając to na mnie, to na Syriusza.
- Kim są Tonksowie? - zapytałam, nie mając pojęcia o kim mowa.
- To są rodzice Tonks. Andromeda, jej mama, jest moją kuzynką - wyjaśnił Syriusz.
- I to oni będą moimi prawnymi opiekunami?
- Jeśli Ministerstwo Magii się zgodzi to tak.
Czyli jednak sprawa z ministerstwem ruszyła. Ale czy będzie tak łatwo, jak się wydaje? Skoro Knot nie ufa już Dumbledore'owi, to czemu ma się zgodzić, na przyznanie praw rodzicielskich osobom, które się z nim przyjaźnią? Nie będzie chciał zrobić mu na złość?
Mrs.Black & Evii
Hehe nareszcie nowy rozdział <3 Widzę kłótni ciąg dalszy :D Problem z opiekunami rozwiazany teraz tylko czekać na rozwój wydarzeń gdy Alessia pozna Harre'go xD
OdpowiedzUsuńRozmumiem zabrałaś sie za pisanie VII rozdziału xD
Jedyna uwaga to chyba to, ze swietnie sie to czyta!
OdpowiedzUsuńMusisz dodać szybko nowy.Bo zaraz zeświruje.
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest naprawdę świetne *-*
OdpowiedzUsuńDawajcie nowy rozdział, albo zwariuję ;--; i niech pojawi się Harry ;P
Gdzie ją przydzielicie? *tak, tak, wiedzieć, wiedzieć*
I zapraszam do mnie, dopiero zaczynam ;) http://story-of-hogwart.blogspot.com/
Świetne, jak zawsze <3
OdpowiedzUsuńZapraszam :)
http://sekret-szarej-damy.blogspot.com/
http://nowa-zwiadowczyni.blogspot.com/
Kiedy w końcu kolejny rozdział?
OdpowiedzUsuńCudo, cudo, cudo.
OdpowiedzUsuńZ resztą jak wszystkie twoje rozdziały. Pomysłowo, bezbłędnie, ciekawie jak zawsze <3
Kiedy następny rozdział?!
Co prawda opowiadania nie w moim typie ale ładnie tu :) Zapraszam na mojego bloga http://tolerancyjna92.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń