niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział IV

   Tak wiemy,  strasznie długo czekaliście na ten rozdział.  Bardzo Was za to przepraszamy, ale ktoś (Evii) znowu się guzdrał z pisaniem (xd).  Oczywiście nikogo nie obwiniajmy, bo nieładnie.  No, ale na szczęście rozdział już jest, a my mamy nadzieję, że został ktoś jeszcze kto go przeczyta (Evii: jeśli nie będzie żadnego komentarza to ja osobiście zaprzestanę pisać :D). Postaramy się częściej oraz regularniej dodawać rozdziały, ale jak widać, z nami różnie to bywa. Dodatkowo taka jedna malutka prośba od nas. Chcemy się dokładniej  zorientować ile osób nas czyta, więc jeśli moglibyście, to prosiłybyśmy, aby każdy kto przeczytał, napisał o tym w komentarzu (Evii: nie obraziłybyśmy się też, za pochwałę, czy coś :D).

  Już widziałam ten list. Cieniutka koperta, zaadresowana czarnym, jak smoła, atramentem. Pojawił się tak znikąd, jak niegdyś błękitnooki mężczyzna, po prostu... w jednej chwili go nie było, a w drugiej już był. Rozejrzałam się dookoła, szukając sowy, która mogłaby go przynieść, ale żadnej nie było. Zamiast tego, pokój, w którym się znajdowałam zaczął blaknąć, ściany zaczęły niebezpiecznie dygotać, jakby ze strachu. Szyby w oknach zaczęły pękać, aby po chwili znowu się zmaterializować i ponownie rozpaść się na tysiąc kawałków. Podłoga zaczęła niebezpiecznie opadać. Rzuciłam się po list, czułam, że powinnam go mieć, przeczytać. Nagle drzwi za mną otworzyły się gwałtownie i stanął w nich on, błękitnooki, wysoki mężczyzna. Wpadłam w panikę, mimo, że wiedziałam, iż nic mi nie zrobi. Potknęłam się, a po chwili zobaczyłam pod sobą duże miasto. Leciałam... Uciekałam... Rzucali we mnie zaklęciami, wszędzie było widać zielone promienie, mknące we wszystkie strony. Obejrzałam się przez ramię, było ich trzech. Panika coraz bardziej mnie kontrolowała. Przyspieszyłam i nagle odbiłam się od czegoś mocno, spadając z miotły.
- Nie, nie! - krzyczałam wyciągając ręce do przodu, z nadzieją, że ktoś mnie złapie.
Spadałam coraz szybciej i szybciej. Nie było już szansy... zginę... Zamknęłam mocno oczy, przygotowując się na upadek i ból. Chwile mijały... ale nie czułam żadnego bólu... Otworzyłam szeroko oczy. Leżałam na wznak, pośród łąki pełnej kwiatów. Motyle latały, ptaki śpiewały, a wiatr poruszał delikatnie liśćmi drzew.       Usiadłam, rozglądając się dookoła. Nagle coś poruszyło gwałtownie pobliskimi krzakami. Drgnęłam, biorąc do ręki różdżkę. Znowu coś poruszyło krzakiem, tym razem trochę lżej. Wpatrywałam się uważnie w jeden punkt gotowa do ataku, albo natychmiastowej ucieczki. W pewnym momencie, pomiędzy listeczkami pojawiły się szare malutkie oczka. Podniosłam się szybko, na co krzaki znowu się poruszyły, a po chwili wybiegł z nich  mały gnom, z brązowym futrem. Zaczął biegać w kółko z rękami do góry, krzycząc wniebogłosy. W końcu przestał i krzyczeć, i biegać potykając się o własne stopy.
- Dementor! Przestań szaleć! Znowu wypiłeś to, co ci podała matka?
Odwróciłam się szybko, słysząc za sobą niski głos. Ku mnie kroczył duży pluszowy miś z cygarem w ustach.
- Glizdy pożarły ci mózg, czy jaki Merlin? - zapytał miś, ale wcale nie do mnie.
Minął mnie, kierując się do gnoma, który gnomem jednak nie był, tylko małym futrzanym misiem.
- Auć! - jęknął żałośnie mały miś. - Boli.
- Tak, znam ten ból - westchnął duży miś, wydmuchując obłok dymu... uszami.
Uniosłam jedną brew, nie za bardzo wiedząc co się dzieje.
- A ty kim jesteś? - zwrócił się do mnie po chwili duży miś, mierząc mnie dokładnie od stóp do głów.
- Eeeeee... - wyjąkałam.
Moja mina przypominała co najmniej zdziwioną małpę, która pierwszy raz w swoim życiu widzi banana.
- Jakbym widział swoją żonę - mruknął duży miś, a po chwili dodał: - Tak, nieprawdopodobne, wiem o tym. Nadal się zastanawiam, jak do tego doszło, że ożeniłem się z taką wariatką.
- Boli! - powtórzył mały miś, patrząc z wyrzutem na misia z cygarem.
- To następnym razem przyczep sobie poduszkę do tyłka, albo kup sobie nowy mózg, bo ten co masz to chyba przeterminowany jest!
Mały misiek spojrzał na ojca obrażonym wzrokiem, założył ręce, zamknął oczy i odwrócił główkę.
- Tak, tak obrażaj się. To potrafisz najlepiej - mruknął duży misiek wydmuchując dym. - No, ale wracając. Kim jestem? Wróć. Znaczy się, kim ty jesteś?
- J-jestem...
- Dobra to mi wystarczy.
  Nagle coś spadło ciężko z drzewa w krzaki, po mojej prawej stronie. Odskoczyłam na bok, lekko wystraszona. Po chwili z krzaków coś wyszło i podbiegło do misia z fajką. Dopiero po kilku długich momentach wpatrywania się w to coś, zdałam sobie sprawę, że jest to miś płci żeńskiej, z wielką jak książka, czerwoną kokardą na głowie.
- Tato! Tato!
- Co?
- A pójdziemy na mugolską karuzelę? - zaskrzeczała misia.
- Na co?
- No, na takie duże coś co się kręci...
- A nie wystarczy ci, że ziemia się kręci?
   Misia popatrzyła na ojca z urazą, po chwili coś powiedziała, ale już tego nie słyszałam. Zaczęłam się od nich stopniowo oddalać, wszystko zaczynało niknąć, a minutę później nic już nie było. Spadałam w czarną otchłań, coraz szybciej i szybciej. Próbowałam krzyczeć, mając nadzieję, że ktoś mnie uratuje, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Spadałam...
  Otworzyłam szeroko oczy, gwałtownie siadając. Rozejrzałam się wokół. Byłam w pokoju, gdzie poprzedniej nocy zasnęłam. Uczucie, które towarzyszyło przy spadaniu, znikło. To tylko sen... pomyślałam ciężko wzdychając i odgarniając z czoła, mokre od potu, włosy.
   W pewnym momencie uświadomiłam sobie, co mnie tak obudziło. Z korytarza rozlegały się krzyki i wrzaski, pomieszane z hałasami, które przypominały bieganie i przenoszenie czegoś ciężkiego.
   Spojrzałam na zegarek i jęknęłam głośno. Była ósma nad ranem! Kto normalny hałasuje o tej porze! Niektórzy ludzie jeszcze śpią!
   Zakryłam głowę poduszką, ale nic nie pomogło, nadal słyszałam hałasy. Podniosłam głowę i spojrzałam morderczym wzrokiem na drzwi, jakby one mi coś zrobiły.
- Dobra, nie - powiedziałam do siebie, wstając z łóżka.
Idąc ku drzwiom, potknęłam się o dywan, a w powietrze wzbił się obłok kurzu, przez, który zaczęłam okropnie kaszleć.
- Merlinie... - jęknęłam, podnosząc się z podłogi.
  W tej samej chwili wrzaski na korytarzu ucichły. Wyszłam z pokoju. Ktoś na dole schodził, najprawdopodobniej w stronę kuchni. Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, a po chwili słychać było rozmowy i znowu trzask drzwi.
   Podrapałam się po głowie, szeroko ziewając i zeszłam ciężkimi, powolnymi krokami do kuchni. Głowa mnie nieco bolała od gwałtownego siadania, ale gdy coraz niżej schodziłam po schodach, ból uchodził.            
Przecierając oczy, nacisnęłam klamkę i weszłam do pomieszczenia.
- Wiesz, choć raz mógłbyś... - zaczęłam, ale głos zamarł mi w pół słowa.
   W kuchni roiło się od ludzi z rudymi czuprynami, jak mrówek. Gdy weszłam do kuchni, wszystkie postacie zwróciły ku mnie swoje piegowate twarze. W dodatku, ze zdziwieniem się na mnie patrzyli, jak na jakiś szczególny okaz dziewczyny.
   Gdy tak stałam, obserwowana przez rudzielców, Syriusz stanął obok wysokiego chłopaka i wskazał mi dyskretnie moje ubranie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę w co jestem ubrana. Miałam na sobie różową koszulę nocną, w... misie! W dodatku czułam, że na twarzy też jakoś specjalnie normalnie nie wyglądałam.
   Policzki mi poczerwieniały, a przez moje ciało przeszła fala gorąca. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię, żeby nikt mnie nie widział. Było mi strasznie głupio i coś czułam, że Syriusz o mnie jeszcze nie wspomniał...
   Wzięłam głęboki wdech i postanowiłam zachować resztkę godności, która mi pozostała.
- Dzień d-dobry - wydukałam w końcu, zerkając błagalnie na Syriusza.
   Nie minęła minuta, a dwaj osobnicy, na oko wyglądających na bliźniaków, zaczęli się zwijać ze śmiechu. Merlinie, niech to się już skończy...
- Tak... - rzekł Syriusz, za bardzo nie wiedząc co powiedzieć. - Może... się przebierzesz?
- Dobry pomysł - wykrztusiłam i natychmiast rzuciłam się do drzwi.
Jaki wstyd... jeszcze przed chłopakami... A Syriusz... nawet mnie nie przedstawił... Poniekąd go rozumiałam, ale mógł się odważyć i mnie przedstawić.
   Do pokoju szłam na trzęsących się nogach, oddychałam szybko, jakbym przebiegła co najmniej milę. Nie mogłam uwierzyć, że przed chwilą stałam przed obcymi osobami w swojej koszuli nocnej. Co za wstyd...       
Usiadłszy na swoim łóżku, próbowałam się uspokoić. Najlepszego wrażenia nie zrobiłam, a nawet w miarę przeciętnego... Ech...
  Wyjęłam z szafy ubrania i zaczęłam się ubierać. Starałam jak najbardziej odwlec zejście do gości, ale po trzykrotnym poprawianiu fryzury, nie byłam w stanie wymyślić kolejnej wymówki.
Gdy wróciłam do kuchni, wiewiórki nadal patrzyły na mnie z zainteresowaniem i niemym zaskoczeniem. Czyżby Syriusz nadal nic nie powiedział o naszym pokrewieństwie? Czekał, aż wrócę, żeby wszystko wyjaśnić? Jeśli tak, to go chyba zamorduję. Wolałabym, aby mnie nie było, gdy będzie tłumaczyć kim jestem.
- To jest Alessia... - zaczął Syriusz, stając obok mnie. Wyczułam, że jest spięty i stoi dość sztywno. To była pierwsza okazja, by zobaczyć, jak Syriusz się stresuje. W innej sytuacji, przyglądałabym mu się, ale teraz sama byłam zdenerwowana. - Alessia Black... i jest... moją córką...
  W jednej chwili atmosfera w kuchni się zmieniła diametralnie. Rozpoznałam po twarzach przybyszów, że byli mocno wstrząśnięci tą wiadomością.                Zorientowałam się, że mój ociec uchodził za takiego, co w życiu nie mógłby mieć dziecka, ze względu na swoją naturę.
   Pierwsi zrehabilitowali się bliźniacy.
- No to gratulujemy! - Uśmiechnęli się szeroko, identycznym uśmiechem.
- Jestem Fred - odezwał się po chwili jeden.
- A ja jestem George. Miło mi cię poznać, Alessio - powiedział drugi i puścił mi oczko.
- Nie wiedzieliśmy...
- ...ale mniejsza z tym - dokończył George.
- Chłopcy! - zawołała z oburzeniem, za pewne, ich matka.
Również miała rude włosy jak jej dzieci, ale w porównaniu do nich była niska i pulchna. Na pierwszy rzut oka wydawała się być miłą kobietą, ale coś czułam, że gdy jest zła, to wygląda wtedy zupełnie inaczej.
   Pani Nie-Znam-Jej-Nazwiska spojrzała na synów, jakby powiedzieli coś nietaktowanego. Może faktycznie tak było, ale ja nic takiego nie zauważyłam. George, który stał po prawej, patrzył na matkę jakby chciał powiedzieć "No co? Przecież nic złego nie powiedzieliśmy!". Mama chłopaków, patrzyła jeszcze na nich przez chwilę z naganą, po czym przeniosła wzrok na mnie i uśmiechnęła się do mnie łagodnie.
   Czekałam, aż Syriusz doda coś o tym, skąd się tu wzięłam, ale milczał. Dopiero po kilku długich chwilach odrzekł:
- Szczerze, to ja też do niedawna o tym nie wiedziałem.
W tej chwili miałam wielką ochotę zawołać, żeby powiedział z jakiego powodu się tu znalazłam, bo chciałam już mieć to za sobą. Jednak opanowałam się i przytaknęłam cicho.
- Ale jak to? - zapytała zaskoczona Pani Nie-Znam-Jej-Nazwiska, zerkając na Syriusza.
- No... - zaczął. - Gdyby Dumbledore nie przyprowadził Alessi tutaj to, nie wiedziałbym o tym, że mam córkę.
Z kolejną sekundą czułam, że jeśli nic nie powiem o mamie, to Syriusz tego nie zrobi. Byłam zmuszona, sama to zrobić.
- Profesor Dumbledore przyprowadził mnie tutaj, tylko dlatego, że moja mama zaginęła, a... Syriusz jest moją jedyną, żyjącą rodziną - wybąkałam, czując niemiły ucisk w gardle.
Za każdym razem, gdy wspominałam mamę, miałam ochotę się rozpłakać i zniknąć z tego miejsca, byleby się spotkać z moją rodzicielką.
- Ojej, kochanie - westchnęła Pani Nie-Wiem-Jak-Się-Nazywa i mnie przytuliła. - Tak mi przykro...
- Jakoś sobie radzę - wymamrotałam, walcząc ze łzami, które za wszelką cenę chciały się ze mnie wydostać.
   Miło było, gdy mama bliźniaków mnie przytuliła, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że nikt nie jest w stanie, przytulić mnie tak, jak moja mama, jak Clarissa Payne. Przez tą myśl poczułam się jeszcze gorzej niż przez minione tygodnie. Nie wiedziałam, czy dotrwam do końca dnia bez żadnego płakania.
- Może... ci przedstawię wszystkich - zmienił temat Syriusz. - Freda i George'a już poznałaś. Tak, więc... to jest Ron. - Syriusz wskazał na wysokiego, piegowatego chłopaka, który uśmiechał się do mnie nieśmiało z mocnymi rumieńcami na policzkach. - To jest Ginny - powiedział i wskazał na dziewczynę, która na oko wyglądała na czternaście lat. - A to jest Molly Weasley.
- Mamy jeszcze starszych braci - dodał Fred.
- Billa, który pracuje w Egipcie, jako łamacz klątw. Charliego, studiuje w Rumunii smoki... - odrzekł George.
- I... Percy'ego... pracuje w ministerstwie - zakończył Fred, zerkając trochę lękliwie na Panią Weasley.
Ja również na nią spojrzałam. Wyglądała tak, jakby miała się zaraz rozpłakać. Choć nie wiedziałam, o co chodzi, nie zamierzałam pytać.
- Łamacz klątw? - zapytałam, próbując zmienić temat. - To musi być dość niebezpieczne.
- No pewnie. Magia była tam praktykowana najwcześniej, więc jest trudno je złamać i zarazem jest niebezpiecznie - odpowiedział Fred, zadowolony zmianą tematu.
  Od chwili gdy wspomniano o Per... Jak-Mu-Tam, pani Weasley stała się dziwnie smutna. Nie znałam jej, ani jej syna, ale musiało się coś stać, skoro w jednej chwili ze współczującej zmieniła się w przygnębioną kobietę. Jednak nie wnikałam głębiej do tego tematu.
- Może ja zacznę robić drugie śniadanie, a wy w tym czasie się rozpakujecie? - zaproponowała nagle pani Weasley.
- Pokażę wam pokoje, w których możecie spać - powiedział Syriusz i wyprowadził wszystkich z kuchni. Oczywiście poszłam za nim. Pani Weasley za pewne chciała zostać przez chwilę sama, a ja z pewnością wolałam przebywać z towarzystwie Freda, George'a, Ginny i Rona, niż pani Weasley. W końcu po raz pierwszy spotkałam kogoś, kto nie jest starszy ode mnie o ponad dziesięć lat.
- Tylko bądźcie cicho na korytarzu - szepnął Syriusz. - Na pierwszym piętrze jest pewien portret, który zaczyna wrzeszczeć, jak się zrobi głośniej.
Teraz już wiedziałam, skąd wydobywały się te wrzaski, które mnie obudziły.
- Kto na nim jest? - zapytał szeptem Fred.
Syriusz spojrzał po wszystkich i wyszczerzył zęby w mało widocznym uśmiechu.
- Moja matka - odpowiedział. - No, ale mniejsza o to. Na drugim piętrze jest do dyspozycji jeden pokój z dwoma łóżkami. Na trzecim są trzy pokoje, ale tylko dwa z nich są do użytku.
- Bierzemy jeden na trzecim piętrze - rzekł szybko George, a Fred mu przytaknął.
- Ja mogę spać z Ginny - zasugerowałam. Jeszcze nigdy nie spałam z nikim w pokoju. Mama i ja miałyśmy oddzielne sypialnie, a mnie raczej nie pozwalała spać u siebie. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu - dodałam, zwracając się do rudowłosej dziewczyny.
- Chętnie - odparła i się uśmiechnęła szeroko.
- To ja zajmę ten na drugim piętrze - odezwał się, po raz pierwszy, Ron.
Spojrzałam na niego z ciekawością, bo z początku uważałam go za osobę, która nic nie mówi. Kiedy napotkał mój wzrok, natychmiast spojrzał na podłogę, czerwieniąc się przy tym.
- Dobrze. Tak poza tym, to sami przyjechaliście?
- Nie - odparł szybko George. - Przyjechali z nami Moody i Tonks. Tonks mówiła, że się trochę rozejrzy...
- ...a Moody musiał gdzieś iść - dokończył Fred.
   W tej samej chwili na dole do drzwi, zadzwonił dzwonek, a na przeciwko nas nagle rozsunęły się zasłony, ukazując starą staruszkę w czarnym czepku. Zanim wszyscy zakryli uszy, by uchronić się przed jej wrzaskiem, dostrzegłam, że ma pożółkłą skórę, bardzo długie paznokcie, a gdy wywrzaskiwała obelgi pod adresem każdego, kto znajdował się w domu, ślina pryskała jej z ust i wybałuszała swoje oczy, tocząc nimi w okropny sposób. Od widoku jej oczu zrobiło mi się niedobrze, więc przymknęłam patrzałki, zanim Syriusz nie zasunął z powrotem zasłon.
- Ile razy ja im mówiłem, żeby nie dzwonili do drzwi - warknął i natychmiast zbiegł na dół, by otworzyć drzwi.
- To może ja pokażę wam te pokoje - powiedziałam po chwili, wchodząc na górę.
   Czułam się trochę dziwnie w towarzystwie rudych. Pierwszy raz przebywałam z osobami, które były z mojego pokolenia, więc nie wiedziałam za bardzo, jak się zachować. Mama nigdy nie dała mi żadnej okazji, by poznać jakieś dzieci i ciągle przebywałam w jej towarzystwie lub znajomych mamy. Prawdę mówiąc, byłam kompletnie odcięta od świata zewnętrznego.
   Gdy Ron zamknął za sobą drzwi pokoju, na drugim piętrze ruszyliśmy na trzecie.
- Pozwól, że zapytam. Ile masz lat? - zapytał jeden z bliźniaków. W tej chwili nie wiedziałam czy to George, czy to Fred, bo kilka razy zamieniali się miejscami.
- W tym roku skończyłam szesnaście - odparłam, starając się rozróżnić bliźniaków.
- To tak jak my.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Dobrze znać osobę, która urodziła się w tym samym roku co ja.
- Do jakiej szkoły chodzisz? - zapytała Ginny, a bliźniacy spojrzeli na mnie natychmiast zainteresowani tym pytaniem.
- Emm... szczerze... to nie chodzę do żadnej - przyznałam, patrząc na podłogę. Zrobiło mi się - nie wiadomo czemu - głupio, jakbym powiedziała coś niestosownego.
- Jak to nie chodzisz do żadnej szkoły? - zdumieli się chłopcy, wytrzeszczając na mnie oczy.
- No... mama mnie uczyła w domu, zanim... zaginęła - odrzekłam. Wzięłam głęboki wdech i przemogłam się, by na nich spojrzeć. Nie chciałam się rozpłakać w ich obecności, a patrzenie im prosto w twarz, wydawało mi się w tej chwili najlepszym wyjściem.
- Ale przecież... z tego co wiem, to każde dziecko powyżej dziesiątego roku życia uczęszcza do jakiejkolwiek szkoły - powiedział bliźniak, którym był chyba George.
- Nie licząc Beauxbatons we Francji - dodał Fred.
- Sama się zastanawiam nad tym jak to możliwe, ale nie chodziłam do żadnej szkoły. Mama mnie uczyła w domu - rzekłam cicho.
- No, dobrze. A teraz skoro... - zaczął George, ale mu przerwałam.
- Profesor Dumbledore, powiedział, że mogę się uczyć w Hogwarcie. To wasz pokój. - Wskazawszy na ciemno zielone drzwi po prawej stronie, spojrzałam na chłopaków.
- W takim razie jest jeszcze pytanie, w której klasie będziesz?
Wzruszyłam ramionami. Generalnie rzecz biorąc, byłam lepsza od pierwszaków, ale miałam przeczucie, że nie dałabym sobie rady, gdybym miała być w klasie, w której byłyby osoby w moim wieku. Temat szkoły, był całkowicie pod znakiem zapytania. Jeszcze się tym za bardzo nie przejmowałam, ale z czasem pewnie będę się o to martwić.
- Mówiłem, żebyś nie dzwoniła do drzwi - syknął z dołu Syriusz, a po sekundzie odpowiedział mu spokojny, kobiecy głos: 
- Mogłeś nie usłyszeć gdybym pukała.
- Mogłaś wejść bez obu tych rzeczy - stwierdził Syriusz.
- Wszyscy dotarli? - zapytała kobieta.
- Tak, są na górze.
- Pomogę im wnieść bagaże - odpowiedziała nieznajoma.
- Tylko cicho, proszę - mruknął Syriusz.
    Na dole rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i nastała cisza.
- Ja chyba pójdę sama wnieść swoje rzeczy - powiedziała Ginny. - Tonks jest bardzo niezdarna.
Ginny zeszła na dół, a ja zostałam sama z Fredem i Georgem. Nie żebym wybrzydzała w towarzystwie, ale bądź co bądź było mi trochę raźniej, gdy stała obok mnie Ginny.
- Kim właściwie jest Tonks? - zapytałam, przerywając niezręczną ciszę.
- Tonks jest aurorem i jednocześnie członkiem Zakonu Feniksa - wyjaśnił Fred. - Zakon...
- Wiem, co to jest Zakon Feniksa - odparłam, nieco urażona, tym, że Fred uważał mnie za osobę, która jest nie doinformowana. No cóż, z drugiej strony mógł nie wiedzieć, że wiem cokolwiek o zakonie. Fred zdawał się być trochę zaskoczony tą wiadomością. - Przyniosę wam jakieś koce, bo nie będziecie mieli się czym przykryć.
   Opuściłam bliźniaków i skierowałam się do swojego pokoju, gdzie na dnie szafy, spoczywała kupka koców. Co prawda, były gdzieniegdzie zjedzone przez mole, ale to i tak lepsze niż nic. Trochę zwlekałam z wyjściem z pokoju, wolałabym, aby bliźniacy zeszli na dół i wtedy mogłabym spokojnie zostawić u nich koce w sypialni. Jednak, po trzykrotnym poprawianiu koców na łóżku Ginny, nie miałam już pretekstu, aby dłużej nie wychodzić z pokoju. Wzięłam więc głęboki wdech i z kocami w dłoniach, wyszłam na korytarz. Bliźniaków nie było. Nie spodziewałam się, że będą na mnie czekać jak głupi na korytarzu. Miałam nadzieję, że zeszli na dół, więc trochę odważniejsza nacisnęłam bez wahania klamkę do ich pokoju. Moje nadzieje w jednej chwili prysły, gdy zobaczyłam Freda i George'a, oglądających pomieszczenie. Stanęłam jak wryta w drzwiach, lecz po kilku chwilach wzięłam się w garść i położyłam koce na jednym z łóżek.
- Proszę - mruknęłam i szybko wyszłam.
Postanowiłam też zanieść koc Ronowi, w końcu on też miał tutaj spać przez jakiś czas. Ku mojej uldze, jego nie było w pokoju, więc mogłam spokojnie odetchnąć.
  Po rozniesieniu wszystkich koców, zeszłam na dół. Gdy weszłam do kuchni, w pierwszej chwili pomyślałam, że stoję przed jakąś lalką z burzą niebieskich loków na głowie. Dopiero po kilku momentach, zdałam sobie sprawę, że to nie lalka, tylko żywa kobieta. Zamrugałam kilka razy, by przyzwyczaić oczy do tak jaskrawego koloru.
- Ty to pewnie Alessia - zawołała nieznajoma z wielgaśnym uśmiechem na twarzy. - Miło mi cię poznać. Jestem Tonks.
Uścisnęła moją rękę, której w ogóle nie wyciągnęłam, zaślepiona jej włosami.
- Już wiem, że jesteś córką Syriusza - odparła promiennie. - W sumie, gdyby mi nie powiedzieli, to sama bym to podejrzewała. Jesteś strasznie do niego podobna. Normalnie córeczka tatusia!
   Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Gdy przyzwyczaiłam się do koloru jej szopy na głowie, uśmiechnęłam się tylko nieśmiało.
- Miło mi panią... - zaczęłam, ale od razu mi przerwała.
- Żadna pani, mów mi po prostu Tonks - powiedziała stanowczo. - Moje imię nie za bardzo mi się podoba. Kto normalny daje dziecku na imię Nimfadora?
- Tonks jest córką mojej kuzynki - odparł Syriusz. - Czyli dla ciebie to po prostu kuzynka.
- Och - wydałam z siebie. - Więc... przepraszam za tą panią.
Poczułam, że na policzkach kwitną mi ostre rumieńce i chyba naprawdę tak było, bo Tonks się roześmiała.
- Witaj w rodzinie - odparła wesoło. Machnęła różdżką i jeden z kufrów wzbił się wysoko, mrugnęła do mnie i wyszła, prowadząc przed sobą kufer w powietrzu.
Spojrzałam nieco zdezorientowana na tatę/Syriusza, a ten tylko zachichotał z powodu mojej miny. 
   Dziwnie było mówić mi do niego tato. Tyle lat się nie znaliśmy, a mi ciężko zwracać się do niego, jak do ojca. Z początku łatwiej mi było mówić po prostu o nim po imieniu, ale teraz gdy lepiej go poznałam, już tak lekko nie jest. Byłam rozdarta pomiędzy tymi dwoma słowami. Z jednej strony chciałam mówić do niego tato, ale z drugiej było to dla mnie trudne. Tak samo, jakby się zwracać po imieniu. Dlatego starałam się nie używać tych dwóch wyrazów, ale teraz gdy pojawili się ci ludzie, chyba będę zmuszona wybrać jedno z nich.
   Pani Weasley (tak brzmiało jej nazwisko?) stała przy blatach i machała różdżką w tę i z powrotem. Tak jak wcześniej zapowiadała, robiła drugie śniadanie. W niczym nie przypominała mojej mamy w kuchni. W porównaniu do niej wiedziała co ma robić i jak robić, by było dobrze. Pani Weasley widocznie znała się na tym bardzo dobrze, a wręcz świetnie, nie tak jak kobieta, która mnie urodziła. No cóż, chyba nie każdy ma do tego predyspozycje. 
   Zagryzłam wargę i podeszłam do niej ostrożnie, by zaoferować jej swoją pomoc. Wzięłam głęboki wdech i zrobiłam jeszcze parę kroków. 
- Może pani pomóc? - zapytałam nieśmiało. - Mogłabym porozstawiać talerze, sztućce.
Pani Weasley spojrzała na mnie łagodnie z miłym uśmiechem na twarzy.
- Nie trzeba, skarbie. Nie powinnaś w takiej sytuacji... - nie dokończyła. - Tak czy inaczej...
Dobrze wiedziałam o co jej chodzi, ale nie miałam zamiaru ulegać. Rozstawienie talerzy było dla mnie nowością, bo w domu zawsze robiła to mama, a mnie nie pozwalała.
- Ależ nic się nie stanie jeżeli rozłożę talerze na stół - powiedziałam szybko. - Poza tym praca i tak jest lepsza niż siedzenie. Z chęcią pani pomogę. - Na koniec uśmiechnęłam się, by w końcu się do tego pomysłu przekonała. 
   Pani Weasley przekrzywiła nieco głowę i odpowiedziała:
- No dobrze.
- Świetnie - odparłam i już miałam pomaszerować do jednej z szafek, gdy zdałam sobie sprawę, że tak na prawdę nie wiem gdzie się znajdują talerze.
  Syriusz, jakby czytał mi w myślach, wskazał mi jedną z górnych szafek, a gdy do niej podeszłam, powiedział:
- Były w niej korniczaki, ale się ich pozbyłem.
Natychmiast zabrałam ręce od tej szafki, spoglądając na Syriusza nieco zlękniona.
- Co było? - zapytałam z niepokojem.
- Takie malutkie stworzonka, które zagnieżdżają się w domach. Przez ich wydzielinę butwieją fundamenty domów. Są bardzo niebezpieczne.
- Żartujesz - mruknęłam, zerkając na szafkę.
- Ależ oczywiście, że nie - odparł z poważną miną.
- Syriuszu, proszę cię, nie żartuj - odezwała się pani Weasley. - Korczaki nie są groźne, kochanie. Poza tym ich już tu nie ma, więc bądź spokojna.
  Syriusz roześmiał się, a ja zorientowałam się, że zostałam wkręcona. Wyciągając talerze, obiecałam sobie, że odwdzięczę się pięknym za nadobne. 

Mrs.Black & Evii

16 komentarzy:

  1. NARESZCIE JEST ! Rozdział jak najbardziej spoko :3 Heheh kocham Syriusza za jego żarty :D Miło się czytało i chce więcej ! :3 Czekam z niecierpliwością na V rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. ja tak samo jak przedmówca, chcę więcej :D
    czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialne ! *o*
    Każdy rozdział jest lepszy, niż po przedni ! Ten jest stanowczo, perfekcyjny i idealny !
    Jestem ciekawa, czy ten sen po prostu jest bo tak, czy ma jakieś głębsze przesłanie !
    Dziękuję, bardzo Wam dziękuję, za długość tego rozdziału tyle czekałam i nareszcie i w dodatku taki długi *.*
    Czekam na kolejny, mam nadzieję, że pojawi się już w wkrótce (tym razem bez jakich kol-wiek utrudnień ;) )

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny :* Nic dodać, nic ująć :) Ten sen mnie zaintrygował. Nie wiem co oznacza, ale już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału. Chcę więcej! :D
    http://severus-hermiona-blog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie umiem komentować, więc zacznę tak jak wszyscy inni.
    Ten blog jest super ekstra magiczny. Dawno nie czytałam czegoś napisanego z takim sensem.
    Córka Syriusza to oklepany temat, ale wy dałyście temu ducha. Weasleyowie w komplecie, no prawie :) Jupi ♥
    A ta piżamka zabija xD Trzymam kciuki za Alessię i mam nadzieję, że będzie gryfonką, powodzenia w pisaniu i zapraszam do siebie
    http://magia-jest-we-mnie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo mi się podobało ale mimo jego długości wciąż czuję niedosyt. (na szczęście nie mam piżamy w misie) I obiecuję was jeszcze w przyszłości podręczyćdrogie Evii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy Mrs.Black i Evii, nie nazywamy się obie Evii. Tak na przyszłość. ;)
      Evii

      Usuń
  7. Uwielbiam temat tego bloga. Ciekawe czy Alessia umówi się z, którymś z bliźniaków? A co powie Harry na temat Alessi? Życzę dużo weny! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Nominowałam Was do Liebster Award :)
    Więcej informacji pod linkiem:
    http://story-by-sophie.blogspot.com/2014/02/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  9. Piszecie bardzo ciekawie !:D
    http://zyciowa-salatka.blogspot.com/ zaprasszam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Słońce ty moje wszystko jest zajebi*** i nie wiem co ci nie pasuje?! Tylko przykuł moją uwagę fragment; ,,Leciałam... Uciekałam..." troche mi to nie pasuje, ale reszta jest jak najlepsza! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha jednak nic, źle zrozumiałam ;* do Evii

      Usuń
  11. kiedy dodasz kolejny rozdział????

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej, aniołku. Wybacz, że dopiero teraz wpadłam na twojego bloga, ale wcześniej nie miałam zbyt czasu, z resztą pewnie zauważyłaś, że ostatnio rzadko odpowiadam na asku. Bardzo mi się podoba twój blog, oby tak dalej!
    Aria
    @arararia

    OdpowiedzUsuń
  13. Rodział cudowny, cóż więcej mam mówić? Mój ulubiony blog, trzymajcie się, życzę weny :*

    * a nie zniknęła?
    * rozpoznałam po twarzach przybyszów, że... Tak bym nie napisała, lecz to tylko moje skromne zdanie, które pewnie nie będzie brane pod uwagę :P
    *starą staruszkę? Moim zdaniem "starą" jest zbędne. Skoro staruszka, to wiadomo, że stara.

    OdpowiedzUsuń